W dniu rozpoczęcia konwencji w Cleveland ścierają się dwie przeciwstawne teorie: wedle pierwszej, Donald Trump pociągnie Partię Republikańską na dno, według drugiej - uratuje ją. Po porażkach z Barackiem Obamą w 2008 i 2012 roku podkreślano konieczność otwarcia się republikanów na mniejszości - które już niebawem będą większością. I nagle pojawił się złotowłosy kandydat, za nic mający kanony poprawności politycznej, bez pardonu atakujący Meksykanów czy muzułmanów, niespieszący się do odcinania od poparcia współczesnych odnóg Ku Klux Klanu. Konfrontacyjne nastawienie Trumpa sprawia, że nie ufa mu aż 62 proc. Amerykanów (na marginesie - to i tak lepsze notowania niż jego konkurentki Hillary Clinton). Z kandydatem kojarzonym z ksenofobią i nacjonalizmem nie chce mieć nic wspólnego wielu wiodących republikanów. Wybór Trumpa zamierzają zbojkotować m.in. Mitt Romney, kandydat w wyborach z 2012 roku, cała rodzina Bushów, senator Marco Rubio, senator Lindsey Graham czy gubernator Ohio John Kasich. Część z nich już zapowiedziała, że jesienią nie zagłosuje na Trumpa. Żaden nie ma zamiaru pojawić się na konwencji. Pogłębiają się więc podziały wśród republikanów, co sprzyja tezie numer jeden - że Trump partię pogrąży w wieloletnim kryzysie. Ale jak słusznie zauważają na łamach "The New York Times" Ross Douthat i Reihan Salam, Trump wprowadził do republikańskiej narracji zupełnie nowe wątki. Frekwencja w prawyborach i wyniki Trumpa świadczą również o tym, że przyciągnął miliony nowych wyborców. Nie brzmi to jak pogrążanie partii, prawda? Donald Trump nieraz wypowiadał się wbrew dotychczasowemu stanowisku republikanów, przełamując skostniały pakiet poglądów, przyjmowany przez pozostałych polityków a priori, bez żadnych zastrzeżeń. Przykładów jest mnóstwo. Miliarder ostro krytykował decyzję o interwencji w Iraku, obarczając pełną winą George'a W. Busha. Republikanie do tej pory nie potrafili uczciwie rozliczyć dorobku prezydenta Busha, wolą milczeć na temat jego błędów. Trump jako jedyny wiodący republikanin głośno sprzeciwia się umowom o wolnym handlu - takim jak NAFTA, TPP, TTIP - które, jak przekonuje, amerykańskim pracownikom wyrządzają jedynie szkody. Takie stanowisko Trumpa zjednuje mu poparcie klasy robotniczej. Ponadto Trump deklaruje, że nie zamierza ograniczać ani systemu opieki społecznej, ani opieki zdrowotnej, podczas gdy inni republikanie jak mantrę powtarzają: ciąć, ciąć, ciąć. Warto też zauważyć, że Trump, w odróżnieniu od polityków choćby Partii Herbacianej, unika kwestii światopoglądowych (pomijając jego stosunek do islamu). Jeśli mówił o aborcji czy małżeństwach gejów i lesbijek, to tylko dlatego, że był o to usilnie nagabywany. Sam z siebie tego typu spraw w swojej kampanii nie poruszał. Poza tym Trump płynie na antysystemowej, antyestablishmentowej fali, obejmującej już cały świat zachodni, fali, która m.in. doprowadziła do zwycięstwa przeciwników Unii Europejskiej w brytyjskim referendum. Inny kandydat republikanów nie byłby w stanie przyciągnąć tych wyborców, którzy są po prostu wściekli. Niebywale łatwo jest opisywać Donalda Trumpa jako ksenofoba, ignoranta i nacjonalistę, pod ręką zawsze znajdzie się stosowny cytat, ale nie jest to jedyna prawda o tym kandydacie. Czytaj więcej na temat wyborów w USA!