Prasa krytykowała we wtorek szefa brytyjskiej dyplomacji Borisa Johnsona, którego niezgodne z prawdą zeznania, złożone w ubiegłym tygodniu przed komisją parlamentarną, utrudniły wysiłki dyplomatyczne mające na celu uwolnienie 38-letniej obywatelki Iranu i Wielkiej Brytanii Nazanin Zaghari-Ratcliffe. Od kwietnia 2016 roku kobieta jest przetrzymywana w Iranie, gdzie skazano ją na pięć lat więzienia za nieudowodniony zarzut szpiegostwa. Jej rodzina i pracodawca, Fundacja Thomson Reuters, utrzymują, że kobieta przebywała w Iranie na wakacjach z półtoraroczną córką, tymczasem Johnson zasugerował w parlamencie, że Zaghari-Ratcliffe mogła prowadzić szkolenia dla dziennikarzy. Na podstawie jego słów irański sąd przedstawił jej dodatkowe zarzuty "szerzenia propagandy przeciwko władzy", co może skutkować nawet pięcioma dodatkowymi latami więzienia. Mąż Zaghari-Ratcliffe powiedział, że po słowach ministra przeciw jego żonie "wszczęto nową sprawę", co utrudni wysiłki o przedterminowe zwolnienie jej z więzienia. Jak dodał, "Boris Johnson musi publicznie sprostować swoje wypowiedzi, zanim sąd wyda wyrok". "The Times": Potrzebne pilne sprostowanie Brytyjskie MSZ wydało jedynie oświadczenie, że komentarze ministra "nie stanowią podstawy" do wniesienia dodatkowych oskarżeń pod adresem Brytyjki, i zapowiedziało, że szef resortu podejmie się osobistej interwencji dyplomatycznej w tej sprawie. "Wydaje się, że Johnson nie zdaje sobie sprawy, że ludzkie życie zależy od tego, co powie" - ocenił dziennik "The Times". Jak podkreślono, "nie bez powodu ministrowie spraw zagranicznych są szczegółowo przygotowywani do spotkań, bo ich słowa mogą wpływać na działania i strategie dyplomatyczne innych państw". W ocenie gazety Johnson powinien "pilnie sprostować swoje wypowiedzi" i jest to "minimum, które jest jej (Zaghari-Ratcliffe) winny". We wtorek w obronie Johnsona stanął minister ds. handlu międzynarodowego Liam Fox, który w BBC Radio 4 ocenił sytuację jako "przejęzyczenie", która "nie jest żadną wymówką" dla władz irańskich. Zmiana stanowiska Z kolei minister rozwoju międzynarodowego Priti Patel otrzymała "stanowczą reprymendę" od premier May, gdy telewizja BBC ujawniła, że podczas letnich wakacji w Izraelu spotkała się z szeregiem izraelskich polityków, w tym z premierem Benjaminem Netanjahu, nie konsultując tego wcześniej z szefową rządu lub ministerstwem spraw zagranicznych. Początkowo Patel przekonywała, że jej spotkania były konsultowane wewnątrz rządu, ale w poniedziałek wieczorem została zmuszona do opublikowania oświadczenia, w którym potwierdziła, że informację o spotkaniach przekazała brytyjskim władzom dopiero po fakcie. Przyznała, że nie towarzyszyli jej żadni dyplomaci, i przeprosiła za swoje zachowanie, w tym za swoje sprzeczne wypowiedzi dotyczące przepływu informacji w rządzie. W rozmowie z dziennikiem "The Telegraph" anonimowy minister w rządzie May ocenił, że Patel powinna być "skończona" po takiej wpadce, a jej zachowanie stanowi "całkowite naruszenie zasad". Były minister spraw zagranicznych w rządzie Johna Majora, Malcolm Rifkind, ocenił w rozmowie z BBC Radio 4, że "tak nie powinno być, to nie jest tylko kwestia kurtuazji". Jak zaznaczył, Patel "nie tylko nie poinformowała Foreign Office, ale też nawet brytyjska ambasada w Izraelu nie była świadoma, co się dzieje". Wydawca należącego do "Timesa" serwisu Red Box, Matt Chorley, zwrócił uwagę, że "w spokojnych czasach - bez Brexitu, nieudanych wyborów, utraconej większości w parlamencie i skandalu seksualnego - (...) każda z tych dwóch spraw byłaby poważnym tematem, który ciągnąłby się dniami i prawdopodobnie skończył rezygnacją ze stanowiska". Z Londynu Jakub Krupa (PAP)