Wcześniej informowano, że w pobliżu miejsca, gdzie w środę doszło do tragicznego zamachu, zebrało się ok. tysiąca osób. Jedni domagali się dymisji prezydenta Aszrafa Ghaniego, inni - by rząd dokonał egzekucji więźniów ze sprzymierzonej z talibami terrorystycznej siatki klanu Hakkanich, którą władze oskarżają o środowy zamach. Funkcjonariusze zaczęli strzelać, początkowo w powietrze, gdy demonstranci usiłowali przedrzeć się przez kordon policji. Później protestujący ruszyli na policjantów, a niektórzy z nich rzucali kamieniami. Następnie, gdy zgromadzeni usiłowali przedostać się bliżej pałacu prezydenckiego, policja użyła armatek wodnych i gazu łzawiącego. Według ministerstwa zdrowia w wyniku starć zginęły cztery osoby, a osiem zostało rannych. Z kolei cytowany przez agencję Reutera afgański deputowany mówił o ośmiu protestujących zastrzelonych przez policję. Niektórzy demonstranci donosili, że policjanci bili uczestników protestantów. W środę, w wyniku potężnej eksplozji samochodu wyładowanego materiałami wybuchowymi nieopodal ambasady Niemiec w Kabulu, zginęło co najmniej 90 osób, a ok. 400 zostało rannych, w tym wiele kobiet i dzieci. Nikt nie przyznał się do ataku, podczas którego użyto ponad 1,5 tony materiałów wybuchowych ukrytych w samochodzie cysternie z wodą. Według MSW, ładunki zdetonował zamachowiec samobójca. Krater, jaki powstał po wybuchu, ma 7 metrów głębokości. Nie jest jasne, co było celem ataku. W pobliżu niemieckiej ambasady znajduje się kilka innych ważnych placówek i urzędów, m.in. siedziby afgańskich ministerstw, rezydencja prezydenta kraju, placówki dyplomatyczne oraz kwatera główna sił NATO w Afganistanie. Wiele z tych instytucji informowało o poważnych stratach materialnych w wyniku eksplozji.