Według niej, wybory prowadzone są przejrzyście, a wynik "nie zdziwi nikogo z przyjaciół Białorusi". Zgodnie z prawem wyborczym kandydaci mogli wydać zaledwie 30 tysięcy dolarów na całą kampanię. Mieli też do wykorzystania w telewizji i w radiu godzinę czasu antenowego. W efekcie na białoruskich ulicach nie widać kampanii wyborczej. O wyborach przypominają tylko wielkie billboardy. I chociaż z ich treści nie wynika czyja to reklama to ludzie nie mają wątpliwości - Łukaszenki. Plakaty tylko w komisjach Plakaty wyborcze przedstawiające sylwetki wszystkich kandydatów wiszą tylko w komisjach wyborczych. Tuż przed oddaniem głosu mało kto jednak zmienia podjętą decyzję. Jeden z punktów wyborczych w Grodnie odwiedził specjalny wysłannik RMF Piotr Sadziński. Posłuchaj jego relacji: Władza chciała zmusić jak najwięcej osób, by oddali swój głos jeszcze przed niedzielą. Są jednak grupy, które nie mają wyboru m.in. żołnierze i studenci. - Z dziekanatu przychodzą do grupy i często sam dziekan prowadzi studentów na przedterminowe głosowanie. Jeszcze gorzej maja mieszkańcy akademików - ich zmuszają pod groźbą wyrzucenia ze studiów - mówi jedna ze studentek. W niedzielę decydujące i ostatnie godziny głosowania. Opozycja planuje wiece na ulicach Mińska - sztab Aleksandra Milinkiewicza zapowiada, że będą to demonstracje pokojowe. Czy opozycja nie boi się prowokacji? Posłuchaj relacji specjalnego wysłannika RMF na Białoruś Krzysztofa Zasady: Deportowano rosyjskich obserwatorów Tymczasem władze Białorusi deportowały trzech zatrzymanych wcześniej Rosjan, którzy przybyli do tego kraju jako obserwatorzy na niedzielne wybory prezydenckie. Jak poinformował wiceprzewodniczący Rosyjskiej Partii Demokratycznej "Jabłoko" Siergiej Mitrochin, białoruska milicja zatrzymała rano w Homlu dwóch członków młodzieżówki jego ugrupowania oraz przedstawiciela ruchu "Nasz Wybór". Według Mitrochina, wszyscy trzej znajdowali się na liście obserwatorów rosyjskiego liberalnego Związku Sił Prawicy (SPS). Wiceszef "Jabłoka" dodał, że po tym jak milicja ich wypuściła, wsadzono ich do pociągu jadącego do Moskwy. Do rosyjskiej stolicy mają dotrzeć w nocy. Wiadomość o zatrzymaniu trzech Rosjan potwierdziła białoruska milicja podając, iż dwóch z nich to członkowie "zbrojnego skrzydła ugrupowania "Oborona". Rano wyprowadzono ich z pociągu, który przyjechał z Rosji. - Dlaczego deportowano obywateli Rosji, mających prawo do swobodnego wjazdu na podstawie umowy z Białorusią i nie popełniających żadnych przestępstw - pytał Siergiej Mitrochin na falach radia "Echo Moskwy". Działania białoruskich władz określił jako "skrajnie nieprzyjazną akcję w stosunku do Rosji". USA rozważa sankcje Natomiast administracja prezydenta George'a W. Busha rozważa dodatkowe sankcje przeciw reżimowi Alaksandra Łukaszenki na Białorusi, jeżeli niedzielne wybory prezydenckie w tym kraju zostaną sfałszowane. Jak podał sobotni "Washington Post", dwaj zastrzegający sobie anonimowość przedstawiciele administracji powiedzieli, że rząd "bada sposoby zastosowania dodatkowych sankcji przeciw reżimowi Łukaszenki, wymierzonych przeciw niemu i jego kompanom". Waszyngton nałożył już wcześniej restrykcje na podróże do USA najwyższych rangą przedstawicieli rządu białoruskiego. W piątek rzecznik Białego Domu Scott McClellan powiedział, że rząd USA "jest bardzo zaniepokojony zachowaniem przywódców Białorusi", którzy "nie podążają demokratycznym kursem". W piątek wieczorem Biały Dom ogłosił w internecie raport oskarżający Łukaszenkę o sprzedaż broni rządom wrogich państw, jak Iran i Sudan, z czego dochody mają być przekazywane na specjalny tajny fundusz kontrolowany przez dyktatora. Na koncie tym ma się znajdować ponad 100 mln dolarów, chociaż sam Łukaszenka chełpił się - według raportu - że w funduszu zgromadzono w rzeczywistości nawet 1 mld dolarów. Wiadomości o finansach Łukaszenki - pisze "Washington Post" - opierają się głównie na informacjach od Tamary Winnikowej, byłej szefowej białoruskiego banku centralnego, która w 1999 r. uciekła na Zachód.