Marek Piwowski podkreśla, że nigdy ukrywał faktu, że był agentem bezpieki: Wychodziłem, mówiłem kolegom. Gdy zadzwoniła do niego dziennikarka "Newsweeka" zgodził się na rozmowę o swojej przeszłości. Zapytany przez Kamila Durczoka o wywiad prasowy, w którym mówił, że wychował się w świecie impregnowanym na komunę, z własnym kodeksem moralnym, Piwowski podkreśla, że to, co robił, nie rozwalało tej jego impregnacji, to nie była współpraca. Posłuchaj Kontrwywiadu: Kamil Durczok: W studiu Kontrwywiadu Marek Piwowski - dziennikarz, reżyser. Z trudem przechodzi mi to przez gardło, ale wychodzi na to, że agent Marek Piwowski. Marek Piwowski: Tak to wychodzi, ale jestem z tego dumny. Nie. Przesadziłem teraz. Nie ma w panu wstydu? Wstydu nie ma. Przyjąłem proste kryterium - czy komuś zaszkodzę, czy nie. Gdybym komuś zaszkodził, byłby ogromny wstyd. Gdyby to mówił Jan Kowalski, to być może byłoby to tłumaczenie, które mnie przekonuje, ale mówi to człowiek, który pokazał taką fasadowość, operetkowość, groteskę komuny w swoim najsłynniejszym filmie, czyli "Rejsie". Pan tak po prostu lekko o tym mówi? Panu powiem dlaczego. Po pierwsze, ja tego nie kryłem. Nie byłem tajnym agentem - byłem tajnym agentem nietajnym. Wychodziłem, mówiłem kolegom. Ale pan tym kolegom powiedział, że pan podpisał taki dokument o współpracy. Oni wiedzieli, że pan jest agentem. Nie, tego nie mówiłem. Włączyłem się w organizowanie autokarowych wycieczek po południu Europy. Jechali wszyscy koledzy, a ja nie dostałem paszportu. Odszukałem tego człowieka, który mnie ostrzegł - tego Tadzia, wicemistrza Warszawy w koguciej, który poszedł w górę w MSW. Mówię: Tadziu, jest taka sytuacja, że ja nie dostaję paszportu? Pan mówi o Tadeuszu Zakrzewskim - dziennikarzu? Kolega ze szkoły. Oficerze wywiadu i kontrwywiadu? Oficerze wywiadu i kontrwywiadu. I do niego pan się zgłosił? Tak, ponieważ to jest ten, który mnie ostrzegł w klubie bokserskim.