- Dostali rozkaz. Dziwią się, że po jego wykonaniu są za niego ukarani. Nie wiedzieli, że strzelali do cywilów - dodała. Konrad Piasecki: O co oskarżony jest pani mąż? Barbara Ligocka-Staszczyk: O ostrzał do niechronionych obiektów. Jaka kara mu za to grozi? Od 5 do 25 lat. Pani mąż należy do grupy aresztowanych żołnierzy z Afganistanu, o których Aleksander Szczygło mówi, że to "banda durniów, która strzelała do cywilów". Jak się pani poczuła, gdy pani usłyszała co mówi były minister obrony? Moim zdaniem pokazał swoje prawdziwe oblicze i stosunek do tej sprawy. Minister przeprasza za te słowa. Pani te przeprosiny przyjmuje? Minister nie przeprosił żołnierzy za to, tylko przeprosił za wyemitowanie tej wypowiedzi. Czyli przeprosiny nieprzyjęte? Nie. Liczyła pani, że wczoraj mąż wyjdzie z aresztu? Tak. To była raczej wiara czy nadzieja? Tylko nadzieja. Nadzieja, ponieważ nadzieja jest zawsze przy takich sprawach. Była ogromna nadzieja na to, że mąż wyjdzie. Załamała się pani po tym, że sąd go nie wypuszcza z aresztu? Oczywiście, dlatego że myślałam, że sprawiedliwość istnieje. To prawda, że z powodów, dla których sąd nie zdecydował się na wypuszczenie aresztowanych, zatrzymanych był list, w którym jeden z nich zapowiadał, że jeśli zostanie uwolniony, to ucieknie za granicę? Nie sądzę, żeby tak było, ponieważ wszyscy żołnierze są honorowi. Na pewno stawiliby się na każde wezwanie i chcieliby wyjaśnić jak najszybciej tę sprawę. Ile razy pani rozmawiała z mężem o tym, co stało się w tej wiosce Nangar Khel? Tylko raz. Ponieważ nie chcieliśmy wracać do tej sprawy, bo to było bolesne i dla męża, i dla mnie. Jak on to pani tłumaczył? Że co tam tak naprawdę się wydarzyło? Że dostali rozkaz i są zdziwieniu, że po wykonaniu rozkazu są za niego ukarani. Ten rozkaz wydał im polski dowódca czy amerykański? Polski przez dowództwo amerykańskie. Osobą, która bezpośrednio ten rozkaz wydawała, był polski dowódca? Tak. A rola Amerykanów jaka była? Są nad polskim wojskiem i pomagają Polakom w ustaleniu, jakie osoby mogą się znajdować, na jakich pozycjach. Czyli mąż pani opowiadał, że to było tak: oni dostali rozkaz, żeby ostrzelać te budynki, pojechali, ostrzelali je a potem się okazało, że tam byli cywile? Tak. W całej tej sprawie były różne zeznania, czy różne wypowiedzi żołnierzy, którzy dokonali tego. Raz, że dostali rozkaz i strzelali tam, gdzie mieli strzelać. Innym razem, że zawiódł ich moździerz, że oni tak naprawdę mieli strzelać gdzie indziej i była to tragiczna pomyłka. Jaka jest ta wersja prawdziwa? Oni zgłaszali wcześniej wiele razy, że sprzęt zawodzi. Że celowniki są w jedną stronę nastawione, a w drugą stronę lecą pociski. Ale tym razem też się pomylili? Tym razem też moździerz zawiódł? Czy tym razem wszystko było tak, jak miało być? Uważam, że to nie była pomyłka ze strony żołnierzy, że tylko zawiódł sprzęt. Ale skoro mieli ostrzelać tę wioskę, którą ostrzelali, to nie zawiódł sprzęt. Wedle sztuki wojskowej, dokonali wszystkiego tego, co mieli zrobić. Oczywiście. Tylko, że można stwierdzić, że gdyby sprzęt był sprawny, gdyby wszystko było w porządku, to może nie byłby ofiar w ludziach, nad którymi ubolewamy. Czy oni strzelając wiedzieli, że strzelają do cywilów? Nie. Myśleli, że strzelają do talibów, do terrorystów? Szczerze mówiąc nie mogę panu powiedzieć, co myśleli żołnierze. Nie byłam tam na miejscu i nie mogę nawet odpowiadać na takie pytania. Ale te strzały trafiły tam, gdzie miały trafić, czy one zboczyły z kursu? Z tego, co wiem, to broń zawiodła i wtedy właśnie nastąpiła tragedia.