Konrad Piasecki, RMF FM: "Łysy" jechał do Moskwy dziesięć lat temu. Masz jakąś ksywkę dla tego, który pojedzie tam w tym roku? Kazik Staszewski: Wszyscy mówią na niego "Kwas". Ta ksywka funkcjonuje w Polsce od wielu lat i dobrze się sprawdza. Nie trzeba wymyślać niczego nowego. Ale o "Kwasie" jadącym do Moskwy piosenki nie będzie. Nie, nie sądzę. Dlatego, że temat nie jest interesujący, a dyskusja o historii nie jest tak ciekawa jak dyskusja o Czeczenii? Ja jestem twórcą intuicyjnym, kieruję się nagłymi zmianami nastroju i emocjami. Pamiętam, że wizyta Oleksego w Dniu Zwycięstwa, w dramatycznym momencie konfliktu czeczeńskiego, bardzo mnie poruszyła. W dodatku zgrało się to z rytmem kroków, gdy wracałem ze sklepu. Dziesięć lat później przez polskie media przetacza się podobna dyskusja. Czy należy świętować 60. rocznicę zwycięstwa nad faszyzmem tak, jak się świętowano 10 lat temu? Czy z udziałem polskiego prezydenta? Dopóki Rosjanie nie uznają, że byli agresorami, naszymi oprawcami, dopóki nasza sytuacja nadal będzie lokajsko-proszalna, nie powinien tam jechać. Nie jesteśmy traktowani jako partner, na równych warunkach. Z drugiej strony jednak, jeżeli będziemy ciągle żyć tą historią, będziemy prosić i wzywać, to będziemy się przedstawiali jako europejski oszołom. Jesteśmy już w Unii Europejskiej, minęło sześćdziesiąt lat, a my ciągle walczymy o coś, co się stało 17 września 1939 roku. Trzeba pukać i gadać o takich sprawach. Jeżeli teraz to zaniedbamy, to za 20 lat cały świat będzie myślał, że to Polacy dokonali holokaustu, bo Niemcy bardzo metodycznie i mądrze dbają, by wyrugować to z powszechnej świadomości. Już nie mówi się "Niemcy", tylko "naziści", już się pojawiają "polskie obozy koncentracyjne". My staniemy się tym, który tę wojnę wywołał, napadł na Niemców i mordował Żydów. Jest jednak tak, że Rosjanie ewidentnie nas prowokują. Pojawia się oświadczenie w sprawie Jałty, Katyń nie zostaje uznany za ludobójstwo - może to jest próba do sprowokowania nas do ostrej reakcji, protestów dyplomatycznych, odcinania się i rezygnacji z wizyt. Może to próba pokazania nas jako opętanych antyrosyjską fobią i zniechęcenia do rozmawiania z nami. Oni mogą skarcić nas za wszystko. Ta sytuacja zachodzi między kimś bardzo silnym i potężnym a kimś malutkim. Ten malutki mógłby to przyjmować z godnością i, mimo wszystko, nie podlizywać się silniejszemu. Istnieją sytuacje, kiedy można silniejszemu okazać swój brak zainteresowania i dystans do jego działań. Gdzie powinno się pojawić to nasze "non possumus"? Rozmawiać z nimi o polityce, o gospodarce, a odcinać się, gdy jest mowa o historii? Tak, jeśli chodzi o celebrowanie takich sytuacji, które do niczego konstruktywnego nie mogą doprowadzić. Wątpię, że gdyby nie pojechał, to zerwaliby od razu wszystkie kontakty i powiedzieli, że nie chcą tutaj zarabiać milionów. Mogliby ewentualnie przestać rozmawiać przez miesiąc. Nie kosztuje to wiele, ale daje dobre samopoczucie. Nie powinien jechać jako lokaj, a w takiej roli tam jedzie. Wielokrotnie skarcony, ale jedzie do wujka.