Platforma chce też odebrać prezydentowi prawo weta i zostawić możliwość zaskarżania ustaw do Trybunału Konstytucyjnego. Zobacz więcej w INTERIA.TV Konrad Piasecki: Panie pośle, będzie wojna? Jarosław Gowin: Domyślam się, że chodzi panu o konstytucję. Właśnie. Wojna konstytucyjna. Mam nadzieję, że będzie twardy dialog. Twardy, bo koncepcje dwóch głównych partii - Platformy i PiS-u - są rozbieżne. Ale dialog jest potrzebny. Być może uda się doprowadzić do jakiegoś kompromisu. Ale to będzie dialog o twardości diamentu, skoro Platforma chce ograniczyć władzę prezydenta. Jestem przekonany, że PiS i Lech Kaczyński nie oddadzą cicho i pokornie tych uprawnień. I mam pan rację. My przede wszystkim chcemy zmienić złe status quo. Takie status quo, w którym premier i prezydent, jeżeli nie są bliźniakami jednojajowymi, są skazani na konflikt. Albo idźmy w stronę systemu kanclerskiego - to proponuje Platforma, albo w kierunku systemu prezydenckiego. Ale jak pójść w stronę systemu kanclerskiego? Jak np. ograniczyć prawo do prezydenckiego weta? Stworzyć katalog ustaw, których prezydent nie będzie mógł wetować? To jest jedno z najbardziej bezsensownych rozstrzygnięć. Nawet we Francji, gdzie prezydent ma bardzo silną władzę, nie dysponuje prawem weta. Moim zdaniem w przypadku polskiego prezydenta powinien on posiadać kompetencję do tego, żeby zaskarżać ustawy do Trybunału Konstytucyjnego. Czyli w ogóle znieść weto prezydenta? Tak. Uważam, że wetowanie de facto paraliżuję proces rządzenia. A jak uporządkować kwestie związane z polityką zagraniczną czy nominacjami generalskimi, bo też jest zarzewie wiecznego konfliktu? Jeżeli chodzi o politykę zagraniczną tu akurat konstytucja - moim zdaniem - jest jasna. Decyzje powinien podejmować rząd. Prezydent ma w gruncie rzeczy uprawnienia konsultacyjne. Bardziej jest to złożone w przypadku polityki obronnej. Tutaj też jestem zwolennikiem jasnych rozróżnień: władza w ręce rządu, albo - jeśli nie ma innego wyjścia - władza w ręce prezydenta. Wyobraża pan sobie, że na to wszystko prezydent, ale przede wszystkim PiS, bo jego głosy są potrzebne w tej dyskusji, tak po prostu się zgodzą? Będziemy rozmawiać. Jest jasne, że te rozwiązania wejdą w życie najwcześniej za parę lat. Nie jest przesądzone kto po roku 2010 r. będzie prezydentem. Moim zdaniem dużo bardziej prawdopodobne jest, że będzie nim przedstawiciel Platformy Obywatelskiej. Czyli chcielibyście zmienić konstytucję, ale wejście w życie tych nowych zapisów obowiązywałoby od momentu następnych wyborów prezydenckich? Wydaje mi się dosyć mało prawdopodobne, żebyśmy w ciągu 1,5-roku zdążyli zmienić konstytucję. Zresztą takie zmiany bezpośrednio poprzedzające wybory to nie jest najlepsza praktyka. Panie pośle, ale największą słabością tej całej debaty jest kwestia taka, że w Polsce mamy prezydenta wybieranego w wyborach powszechnych i premiera z nadania parlamentu. Jeśli prezydentowi daje się tak ogromną władzę pochodzącą z wyborów powszechnych, to nie można ograniczać uprawnień, albo trzeba pójść w kierunku systemu niemieckiego. Stuprocentowa racja. Moim zdaniem prezydent powinien być wyłaniany przez parlament i mieć uprawnienia symboliczno-honorowe, poza sytuacjami kryzysowymi - wtedy cała władza w ręce prezydenta.