Nie dowierzał temu, co zrobił. Był w szoku. Wybiegł z mieszkania. 15-latek nie krwawił, ale miał dużego siniaka. Matka zadzwoniła na pogotowie. Prześwietlenie w szpitalu nie wykazało nic poważnego. Kilka minut przed 20. w mieszkaniu rozbrzmiał dzwonek. W drzwiach stał prokurator. Poinformował, że Marek Sz. odebrał sobie życie. Powiesił się na drzewie przy nasypie kolejowym przy ul. Parkowej. Co ciekawe, o wisielcu poinformował policję jeden z pasażerów pociągu. Sekcja zwłok, do której doszło 2. marca, potwierdzi lub wykluczy współudział w zdarzeniu osób trzecich. Dzięki niej poznamy też stan trzeźwości denata. Zdaniem żony mógł być pijany. - Popijał sobie, nie krył się z tym. Był bardzo nerwowy. Ostatnio wszystko mu przeszkadzało - mówi. Planował wypad do Anglii. Za chlebem. Kobieta utrzymuje, że dogadywał się w tej sprawie z Cyganami. Nie miał pieniędzy na bilet. Chciał go odpracować. Do wyjazdu miało dojść za kilka dni. Odliczał je. Postępowania Marka Sz. nie może zrozumieć nawet jego matka. - Dużo chorował. Miał padaczkę. Ile razy wmawiał sobie, że ma raka. Sam się dołował - uważa. 40-latek zostawił żonę i trójkę dzieci. Został pochowany 3. marca. Tomasz Szternel