Mimo darowanego siana, konie marnieją, tak jak cały dobytek rolnika oskarżonego o znęcanie się nad zwierzętami. By ratować mienie, gospodarz odda sumiennemu dzierżawcy całe piętro domu. Stary, łysy człowiek w roboczym ubraniu i gumofilcach stoi przy końskiej zagrodzie, podparty zrobioną z leszczyny laską, i płacze. - Nie mogłem za nimi nadążyć. Rozłaziły mi się i na asfalt nawet szły! No to karę im dałem. Robiły mi na złość, to ja im też zrobiłem. Ale ja nie chcę źle dla moich koni, nie mogę patrzeć na ich rany - mówi ze łzami w oczach 85-letni pan Stanisław Stachura z Psar Małych. Wrzesińska straż miejska wykryła sprawę na początku października zeszłego roku. Pan Stanisław nie miał sił i środków, by zajmować się swoimi końmi, więc puszczał je samopas na przydomową nieogrodzoną polanę. Jednak niektóre zwierzęta za bardzo posmakowały w wolności i wychodziły nawet na odległą o sto metrów trasę Września-Poznań. Po ostrzeżeniach od straży miejskiej pan Stachura wymyślił sposób - spętał konie, przywiązując im szyje do przednich nóg, przez co zwierzęta mogły chodzić tylko z opuszczonymi łbami. To dawna metoda, wymyślona w czasach, kiedy niehumanitarne traktowanie zwierząt nie było jak dziś zagrożone grzywną, ograniczeniem wolności lub pozbawieniem wolności do roku. Co prawda żaden z koni pana Stachury nie zdechł, ale niektóre obtarły sobie nogi do kości. Najbardziej ucierpiała najstarsza klacz. - Nie krwawiła mocno, ale teraz jest zimno i nie chce się jej goić. W końcu się zagoi, ale to już feler będzie - opuchnięte, narośnięte... Teraz już lekarz nie pomoże, bo tylko jakby zaraz za świeżego prawa opatrzył i obandażował, to by na dobre było - mówi pan Stanisław, dodając, że nie stać go było na wezwanie weterynarza na czas, że w ogóle go nie stać na weterynarza. Lekarz, Mariusz Zając, starszy inspektor z Powiatowego Inspektoratu Weterynarii we Wrześni, przybył dopiero z patrolem straży miejskiej, kontrolującym gospodarza i jego augiaszową stajnię. - Pęta powżynały się w skórę i mięśnie nadpęcin. Nie spowoduje to trwałego okaleczenia, jeśli konie będą pielęgnowane - mówi M. Zając. - Znamy to z historii. Dawnej w taki sam sposób ludy pasterskie pętały swoje konie na noc, by nie uciekały - wyjaśnia fachowiec. W całą sprawę zaangażował się Mirosław Morawski, komendant straży miejskiej. - W rozmowie pan Stachura oświadczył, że pęt nie ściągnie, bo konie mu uciekną, a musi je wypuszczać, gdyż nie ma dla nich karmy. Powiadomiliśmy go więc, że będziemy musieli złożyć zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa - mówi M. Morawski, który osobiście jeździł na kontrole do Psar. Komendant ponadto spotkał się w tej sprawie z Hilarym Korzeniewskim, prezesem firmy Agropol Sokołowo. - Przedstawiłem prezesowi sytuację pana Stachury i warunki, w jakich żyje siódemka jego koni. Pan prezes przystał na prośbę o bezpłatne przekazanie przez Agropol panu Stachurze tony siana oraz tony słomy - mówi M. Morawski. Czesław Duch, sołtys Psar Małych, wielokrotnie rozmawiał z panem Stanisławem o jego wałęsających się koniach i przestrzegał przed wypadkiem, jaki mogą spowodować na drodze. - Bo przecież kiedy taki ważący 500 czy 600 kilogramów koń zderzy się z samochodem, to tragedia gotowa. Na szczęście do niczego nie doszło i już nie dojdzie, bo konie są zabezpieczone - uspokaja Cz. Duch. Tylko dlaczego 85-letni gospodarz sam odpowiada za wszystko? Czy rodzina mu nie pomaga? - Mam 12 dzieci, ale wszystkie poszły w świat, rozjechały się po Polsce i Niemczech. Teraz mieszkam tylko z jednym synem i jego rodziną - mówi pan Stanisław. Rzeczony syn, Marian Stachura, tłumaczy, że ma swoje życie i swoją pracę, ale na ile może, to pomaga ojcu. - Zagroda do koni już niedługo będzie zrobiona - obiecuje pan Marian, który pracuje przy wycince. Co dzień rano bierze jednego z koni i idzie w las. - Źle one nie mają. Zagłodzone przecież nigdy nie były, a pęt już nie noszą - zaznacza M. Stachura. Jego ojciec ma marzenie: chciałby prowadzić gospodarstwo agroturystyczne. Do koni ma uszykowaną bryczkę i sanie, a dla przyjezdnych zadaszenie z bufetem. - Tylko że urzędy zjadły dziadka na starcie. Jak jednego roku wzięliśmy tu wycieczkę, to trza było zapłacić ubezpieczenia więcej, niż to było warte - narzeka pan Marian. A co myśli o planach ojca, by udostępnić całe piętro domu dzierżawcy, który zajmie się gospodarstwem i wykona niezbędne remonty? - Dzierżawców tu już tylu było... A żaden się nie sprawdził. To nierealne jest - ocenia. Damian Idzikowski