Mały Julek miał urodzić się w piątek, jednak na świat przyszedł we wtorek. Rodzice nie byli na to przygotowani. Myśleli, że uda im się dotrzeć do szpitala, jednak zanim małżeństwo opuściło dom chłopiec już zaczął się rodzić. Do odpowiedniej placówki nie zdążyli. - Daria (żona Michała - red.) nawet nie drgnęła. Staliśmy na korytarzu. Wiedziałem, że nie jest w stanie zrobić już kroku w kierunku pokoju. Nie mogła jednak przecież rodzić na stojąco. Bałem się, że dziecko wyślizgnie mi się z rąk. Im niżej, tym było dla niego bezpieczniej. Doradziłem jej, żeby przykucnęła - wspomina Michał w rozmowie z "Głosem Wielkopolski". Mężczyzna przez telefon konsultował się z dyspozytorem pogotowia. Poród udało się odebrać. Pomogło w tym doświadczenie, jakie 37-latek zdobył, kiedy w trakcie pierwszej ciąży Darii, chodził z żoną do szkoły rodzenia. Teraz mężczyzna przekonuje, że poród to w "gruncie rzeczy nic strasznego".