Cezary Dąbrowski: Co jest podstawą Pana sukcesu? Leszek Blanik: - Przede wszystkim duża wiara i determinacja. Poza tym, miałem wpojoną jedną rzecz. Są takie piękne słowa, które powiedział Marek Piotrowski w filmie "Wojownik": Jeżeli pracujesz, pracuj tak, by wszystko zależało od twoich rąk, jeżeli się modlisz, módl się tak, jakby wszystko zależało od Boga. Tak zawsze staram się postępować. Czyli bardziej praca własnych rąk czy modlitwa przyczyniły się do zwycięstwa? - Nie wyobrażam sobie życia bez wiary. Odgrywa ona w moim życiu dużą rolę, z tym że wiara nie zastąpi pracy. Wierzę, że jeśli dam z siebie wszystko, to gdzieś tam u góry ktoś nade mną czuwa. Wiele razy ta pomoc w najtrudniejszych momentach mojego życia była widoczna. Co ten medal dla Pana znaczy? - Jest ukoronowaniem kariery. Będę mógł spokojnie patrzeć wstecz, bo wszystko co sobie założyłem - osiągnąłem. Praca, którą wykonałem przez ostatnie 12 lat, nie poszła na marne. A zatem ten medal to symbol Pana pracy. Powinien chyba wisieć gdzieś, gdzie będzie cieszył oczy. - Na pewno zawiśnie w odpowiednim dla niego miejscu. Chciałbym, żeby także mój syn był z niego dumny. Marzy mi się, żeby kiedyś w przyszłości Arturek, może nie jako gimnastyk, ale w jakimś innym sporcie, przywiózł z igrzysk swój złoty medal. Czyli syn ma być sportowcem? Ma Pan już jakiś pomysł na dyscyplinę dla niego? - Pomysłu jeszcze nie mam. Sam wybierze, a może zostanie muzykiem, pisarzem. W jednym z wywiadów mówił Pan niezbyt optymistycznie o przyszłości gimnastyki. Podobno nie widać nikogo, kto by Pana zastąpił na kolejnej olimpiadzie, w Londynie. Może więc powinien Pan trenować jeszcze te cztery lata? - Tyle lat już startuję, tyle czasu na najwyższym poziomie. W zasadzie zdobyłem wszystko, co było do zdobycia. Oczywiście, zawsze można osiągnąć więcej, ale Londyn na pewno nie będzie już dla mnie. A co do młodych zawodników, to oni w Polsce są, trzeba im tylko stworzyć lepsze warunki. Wrażenia z chwil, kiedy stał Pan na najwyższym podium olimpijskim i słuchał Mazurka Dąbrowskiego? - Wcześniej zdarzyło mi się już zdobyć złoty medal i przeżyć takie piękne chwile, choć nie była to olimpiada. Igrzyska to coś znacznie więcej. A jeszcze kiedy w Pekinie zobaczyłem na trybunach polskich kibiców, którzy razem ze mną słuchali naszego hymnu, to było coś wspaniałego. Nie ma przyjemniejszego momentu na igrzyskach olimpijskich, od tych, kiedy wypełniona 20-tysięczna hala wstaje i razem słucha Mazurka Dąbrowskiego. Co z igrzysk, poza zdobyciem i odebraniem medalu, będzie Pan wspominał najdłużej? - Najwspanialsze było wspólne z kolegami z reprezentacji przeżywanie startów innych Polaków. Były łzy. To był taki motor napędowy, to szalenie mobilizowało, żeby dać z siebie wszystko, wypaść jak najlepiej. Nagroda pieniężna 200 tys. zł i samochód, które dostają złoci medaliści olimpijscy, mają dla Pana duże znaczenie? - To wyłącznie dodatek. Przed przygotowaniami, w ich czasie i podczas zawodów, naprawdę się o tym nie myśli. Cechą dobrych sportowców jest, że nie robimy tego dla pieniędzy, ale dla pasji, spełnienia się, dla najbliższych i kibiców. Oczywiście, to fajny dodatek, który pozwala spokojniej spojrzeć na życie po takim sukcesie. Ale absolutnie nie jest to najważniejsze. Cezary Dąbrowski cezary.dabrowski@echomiasta.pl