Podczas dwugodzinnego treningu trener Mandrysz położył nacisk głównie na ćwiczenia zwinnościowe oraz zajęcia z piłkami. Trening rozpoczął się od standardowej rozgrzewki pod okiem Wiktora Mazurka. W tym czasie trener Długosz rozpoczął zajęcia z bramkarzami, a Maciej Ropiejko i Marek Kowal truchtali indywidualnie wokół boiska. - Marek powinien powrócić na boisko w okolicach października. Sytuacja jest nieciekawa także w przypadku Maćka, ale na temat jego stanu zdrowia więcej będziemy wiedzieli we wtorek - mówił trener Mandrysz. Po kilkunastu minutach rozbiegania i ćwiczeń rozciągających Portowcy przystąpili do głównej części zajęć. Na początek szkoleniowiec portowej jedenastki zaproponował swoim podopiecznym ćwiczenie zwinnościowe. W lekkim truchcie piłkarze słuchali komend wydawanych przez trenera i musieli jak najszybciej się do nich zastosować. Początkowo zadanie wydawało się proste, jednak wraz ze wzrostem tempa wydawanych komend oraz ich różnorodności, piłkarze mieli coraz większe problemy z orientacją w terenie. - Prawo, prawo, lewo, prawo, lewo, bieg w prawo - pokrzykiwał Piotr Mandrysz, obserwując reakcję swoich zawodników. - Woźny, słuchaj tego co mówię i myśl! - dodał widząc zagubienie filaru szczecińskiej defensywy. Kolejnym ćwiczeniem był popularny berek. Trener zmodyfikował jednak jego zasady, obwołując trzech najstarszych zawodników mianem "nietykalnych". Mogli oni chronić trzech piłkarzy, utrudniając tym samym zadanie ganiającym. Po zwinnościowej części treningu piłkarze przystąpili do zajęć z piłkami. Pierwszym ćwiczeniem była gra w "dziadka", w który Portowcy zostali podzieleni na trzy zespoły. Zawodnicy musieli wymienić pięć podań w swoim zespole i przerzucić piłkę do drugiej grupy, podczas gdy trzecia drużyna starała się przeciąć tor lotu piłki. Na zakończenie treningu trener przygotował dla swoich zawodników dwie gierki. Podczas pierwszej z nich bramki ustawione zostały z tyczek, a celem piłkarzy było podanie piłki do partnera z drużyny pomiędzy dwoma słupkami. Wraz z upływem czasu zadanie stało się trudniejsze, gdyż zawodnicy nie mogli zagrywać z pierwszej piłki. - Widzisz Rydzu, teraz będziesz mógł holować piłkę, tak jak lubisz najbardziej - dogryzł młodszemu koledze Tomek Parzy. Druga gierka była bliźniaczo podobna do klasycznej piłki nożnej, jednak z tą różnicą, że w tym przypadku piłkarze mieli do wyboru aż... trzy bramki. Po umieszczeniu piłki w jednej z nich stawała się ona "zamrożona" i piłkarze mieli do wyboru już tylko pozostałe dwie bramki. Gierkę lepiej rozpoczęła drużyna pomarańczowych, w której grali m.in. Piotrek Koman, Piotr Petasz, Tomasz Rydzak, Marcin Nowak i Mikołaj Lebedyński. Kiedy prowadzili już czterema bramkami nastąpił nagły zwrot sytuacji i w przeciągu kilku minut zieloni odrobili straty, doprowadzając do remisu. - Nie, to jest niemożliwe! - stwierdził z rezygnacją w głosie popularny "Peti", oglądając kolejną bramkę strzelaną przez Olgierda Moskalewicza. Ostatnie minut należały jednak do pomarańczowych, którzy zdołali jeszcze strzelić dwie bramki i rozstrzygnąć wynik gierki na swoją stronę. Grzegorz Lemański Informacja pochodzi z oficjalnej strony Pogoń Szczecin SA.