Choć to Lechii bardziej zależało na zdobywaniu bramek, bo musiała odrabiać straty z pierwszego meczu, pierwsi zaatakowali gospodarze. Już w 2 min. Kamil Grosicki minął na lewej stronie obrońcę Lechii i uderzył, ale niecelnie. Cztery minuty później Grosicki znalazł się w sytuacji sam na sam z bramkarzem Lechii, lecz za mocno wypuścił sobie piłkę i Kapsa był szybszy. Z czasem to Lechia zaczęła przejmować inicjatywę, jednak żadnych klarownych sytuacji nie zdołała stworzyć. Najgroźniejsze były rzuty wolne gdańszczan, ale obrońcy Jagiellonii radzili sobie z nimi bez problemu. W 38 min. znowu dobrą sytuację miał Grosicki, po dośrodkowaniu Jarosława Laty i piąstkowaniu Kapsy, ale uderzona przez niego piłka przeleciała nad poprzeczką. Tuż przed przerwą groźnie uderzył Bruno, lecz bramkarz Lechii znowu był na miejscu. Początek drugiej połowy to kolejna dobra sytuacja gospodarzy. W 47 min. Grosicki wyłożył piłkę w polu karnym Bruno, strzał Brazylijczyka przeniósł nad bramką Kapsa. Pół godziny przed końcem gry trener Lechii Tomasz Kafarski postawił zdecydowanie na atak, dokonując podwójnej zmiany. Niewiele to zmieniło. Jagiellonia nadal kontrolowała sytuację w środku pola, nie pozwalając gościom na skonstruowanie groźnej akcji. Gospodarze starali się rozgrywać piłkę jak najdłużej, a gdy tylko była okazja, atakowali. Zapowiedzią tego był strzał z dystansu Tomasza Frankowskiego w 70 min., który ten mecz zaczął na ławce rezerwowych. Kapsa - choć z trudem - wybił piłkę na rzut rożny. Bezradny był już jednak w 73 min., gdy Grosicki w polu karnym odegrał do "Franka", a ten takich sytuacji nie zwykł marnować: przyjął piłkę i uderzeniem przy prawnym słupku dał Jagiellonii prowadzenie. Białostoccy kibice rozpoczęli radosne śpiewy przekonani, że nic nie jest w stanie odebrać ich drużynie awansu do finału. Goście grali jednak do końca. W 88 min. Andrius Skerla sfaulował ok. 25 metrów od bramki Tomasza Dawidowskiego, a przepięknym strzałem pod poprzeczkę popisał się Marko Bajić. To oznaczało nerwową końcówkę, bo kolejny gol Lechii dawał dogrywkę. Białostoczanie obronili się jednak i mogli fetować historyczny sukces. Po końcowym gwizdku gracze z Gdańska mieli pretensje do arbitra, że zbyt mało przedłużył mecz. Kapsa dostał żółtą kartkę za zbyt emocjonalne reakcje. Białostoczanie powtórzyli wyczyn z 1989 roku, gdy Jagiellonia w finale Pucharu Polski zagrała w Olsztynie z Legią Warszawa. Przegrała wówczas 2:5. Tomasz Frankowski powiedział po meczu, że brawa należą się całej drużynie za postawę w spotkaniach z Lechią, która okazała się wymagającym przeciwnikiem. Jego zdaniem niepotrzebnie w drugiej połowie, już przy korzystnym wyniku w grę jego zespołu wkradł się chaos i końcówka była "gorąca". Łukasz Surma przyznał, że w Białymstoku bardzo trudno było odrabiać straty z pierwszego meczu w Gdańsku. Gratulował Jagiellonii awansu i szansy zdobycia Pucharu Polski.