Smolarek trafił do Polonii Warszawa, Maciej Żurawski do Wisły Kraków, a Artur Wichniarek do Lecha Poznań. Wszyscy spędzili za granicą sporo lat, a Ebi nigdy po ligowych boiskach w Polsce dotąd nie biegał. Oprócz wymienionej trójki polscy kibice będą mieli okazję oglądać jeszcze Arkadiusza Radomskiego (Cracovia), Marcina Żewłakowa (GKS Bełchatów) i Rafała Grzelaka (Widzew Łódź). Blisko powrotu do polskiej ligi jest także m.in. Przemysław Kaźmierczak. - Przykład Tomasza Frankowskiego z poprzedniego sezonu pokazuje, jak cenni mogą być ci piłkarze dla swoich klubów. To w dużej mierze dzięki niemu Jagiellonia Białystok zagra w europejskich pucharach - powiedział Engel. Po przyjeździe do Polski ważne role w zespołach pełnili wcześniej także Tomasz Hajto, Piotr Świerczewski czy Andrzej Niedzielan. Jednak nie każdy powrót okazuje się sukcesem. W 2009 roku po występach w lidze greckiej i niemieckiej do Legii Warszawa wrócił Marcin Mięciel. Dla zespołu z Łazienkowskiej zdobył jednak tylko pięć bramek i w nadchodzącym sezonie będzie bronił barw pierwszoligowego ŁKS Łódź. Daleko od dawnej formy wciąż jest także Radosław Matusiak. Gra w polskiej ekstraklasie tych piłkarzy nie byłaby możliwa, gdyby nie pieniądze, które mogą zarobić. Choć wciąż rodzimą ligę od większości czołowych na Starym Kontynencie dzieli przepaść, to jednak sukcesywnie poprawia się stadionowa infrastruktura, a także rosną klubowe budżety. Według raportu firmy Deloitte, średnio płace w polskich zespołach pochłaniają aż 70 procent przychodów. - Są kluby, których wydatki na wynagrodzenia przekraczają całkowite przychody - poinformował dyrektor grupy sportowej w firmie Deloitte Jacek Bochenek. Zdaniem piłkarskiego menedżera Radosława Osucha, to jednak nie sporo wyższe niż kilka lat temu zarobki były czynnikiem decydującym o powrocie wielu zawodników do kraju. - Moim zdaniem to przede wszystkim efekt braku zagranicznych ofert dla tych piłkarzy. 300-400 tysięcy euro rocznie, które będą zarabiać, nie są dużymi wydatkami dla klubów z zachodniej Europy. Trzeba sobie też szczerze powiedzieć, że mały popyt na polskich piłkarzy jest wynikiem koszmarnych występów reprezentacji. W rankingu FIFA zajmujemy 56. miejsce. Na Starym Kontynencie wyprzedzają nas już prawie wszyscy - ocenił Osuch. Zupełnie inaczej tę sprawę postrzega Frankowski, który od półtora roku ponownie występuje w Polsce. - Wydaje mi się, że w przypadku Wichniarka, Żurawskiego i Żewłakowa zadecydowała chęć powrotu do kraju. Dużo do powiedzenia mają też rodziny, które często mają już dosyć mieszkania za granicą. Dwaj pierwsi otrzymali jednak świetne oferty, będą grali na nowych i wypełnionych kibicami stadionach, więc po co się tułać po świecie za 100 tys. euro rocznie więcej. Poza tym piłkarze 33-34 letni zazwyczaj biegają już tylko po krajowych boiskach, jeśli w ogóle jeszcze biegają. Jestem jednak przekonany, że podwyższą poziom naszej ekstraklasy - powiedział Frankowski. - Co innego Ebi Smolarek. Jeśli mi kilka lat temu ktoś zaproponowałby podobne pieniądze, jak teraz jemu w Polonii, to w ogóle nie wyjeżdżałbym za granicę. On spokojnie mógłby znaleźć inny klub w Europie, ale za dużo mniejsze pieniądze niż 400 tys. euro rocznie. To jednak pokazuje, że prezesi polskich klubów coraz głębiej sięgają do swoich kieszeni, a to dobry znak dla kibiców - zaznaczył. Powroty do rodzimej ligi nie są tylko polską specjalnością. W 1996 roku drugie miejsce w mistrzostwach Europy zajęli Czesi. Po tym spektakularnym sukcesie wielu piłkarzy znalazło zatrudnienie w najlepszych klubach w Europie, a po kilku latach wrócili do kraju. Slavię Praga wzmocnili Vladimir Smicer i Radek Bejbl, a stołeczną Spartę Karel Poborsky i Patrik Berger. Obecnie kapitanem rywala poznańskiego Lecha w trzeciej rundzie eliminacji Ligi Mistrzów jest Tomas Repka. 36-letni obrońca ma za sobą występy m.in. we włoskiej Fiorentinie i angielskim West Ham. Gra tam również Libor Sionko, który wcześniej próbował szczęścia w Glasgow Rangers i Austrii Wiedeń.