- To miło, że ktoś jeszcze o mnie pamięta na Podkarpaciu - odpowiada szkoleniowiec, zapytany co u niego słuchać. - Obecnie mam jeszcze urlop, który poświęcam na podkurowanie się. Ostatnio trochę podupadłem na zdrowiu, ale już niebawem powinienem być w formie. Natomiast pod koniec tygodnia rozpoczynam ze swoją drużyną przygotowania do rundy wiosennej. - Jak się panu pracuje w Lublinie? - Nie narzekam. Choć klub do najbogatszych nie należy, staram się robić swoje. Jestem tu już trochę czasu i były różne momenty; raz lepsze, raz gorsze. Ostatnia runda w wykonaniu mojego zespołu nie należała do udanych. Mocno prześladował nas pech. Dużo spotkań przegraliśmy różnicą zaledwie jednej bramki. Na wiosnę będziemy chcieli powetować sobie poniesione straty. Tego zaś, co do tej pory udało mi się zrobić w tym klubie, wstydzić się nie muszę. Spod mojej ręki wyszło kilku piłkarzy, którzy przeszli do zespołów grających w ekstraklasie, gdzie od razu stawali się znaczącymi postaciami. - Pierwszym pana sukcesem w Motorze był awans z tym zespołem do ówczesnej II ligi. Wcześniej nie udało się tego panu dokonać ze Stalą. Dlaczego? - Oba kluby są na podobnym poziomie organizacyjnym. Stal ma lepszą bazę sportową, ale w Lublinie trafiłem na zawodników, którzy bardziej byli zdeterminowani, by się stamtąd wyrwać. Zresztą analizując dziś to, o czym się pisze w związku z aferę korupcyjną i wątkiem Korony Kielce oraz Cracovii, na całą sprawę trzeba spojrzeć inaczej. Przecież z tymi klubami Stal przegrywała rywalizację o awans do II ligi. - Można powiedzieć, że stał się pan ofiarą korupcyjnego procederu uprawianego przez kielecki klub. Po przegranych barażach z Ruchem Chorzów stracił pan pracę w Stali. - W pewnym sensie tak. Równocześnie nie miałem wtedy zapisane w kontrakcie, że muszę awansować. Po drugie, po zakończonym sezonie wygasła mi umowa, która nie została przedłużona. Moralnie jednak rzeczywiście czuję niedosyt w związku z wiedzą o korupcji w piłce nożnej. Mimo wszystko, udało nam się wtedy stworzyć naprawdę niezły zespół w oparciu o kilku doświadczonych piłkarzy i wychowanków, którzy wyszli spod ręki pana Stanisława Kocota. Niestety, jak dziś się okazuje, przegraliśmy poza boiskiem. Myślę, że zarówno Stal, jak i prezes Szczepaniak powinni walczyć nie tylko o moralne zadośćuczynienie w związku z aferą korupcyjną. - Dla mnie prawdziwym szokiem było już nie tylko kupowanie meczów przez Koronę, ale stawki, za jakie to robiła. Tysiąc, dwa, góra pięć tys. zł; jak można się sprzedać za tak marne pieniądze? - Gdy prowadziłem zespół, lub obserwowałem mecz rywala, nie zastanawiałem się nad tym, czy sędzia "myli się" bo wziął pieniądze. Owszem, te seryjnie dyktowane rzuty karne dla Korony budziły podejrzenia, ale nie sądziłem, że jest to tak wyrafinowany proceder. - Czego należy panu życzyć w dopiero co rozpoczętym roku? - Przede wszystkim zdrowia i szczęścia dla rodziny. Przez moją pracę w Lublinie trochę doskwiera nam rozłąka. Jeśli zaś chodzi o sprawy zawodowe, to rzetelnej i sprawiedliwej oceny tego, co robię i w jakich warunkach pracuję. Myślę, że swoją wartość już udowodniłem i chciałbym być rozliczany w dłuższym czasie, a nie przez pryzmat przegranego meczu. Dobry trener wcale nie musi zawsze wygrywać. Najlepszym zdarzają się przegrane, co nie zmienia dobrej oceny ich warsztatu pracy i umiejętności. Rozmawiał PIOTR PEZDAN