Asystenturę zaczął 16 czerwca 2010 roku u boku Miroslava Copjaka. Czeskiego oryginała, który piłkarzy więził w skomplikowanych taktycznych schematach, a drugiego napastnika traktował jak zło konieczne. Gdy Copjaka się pozbyto, Łuczyk po raz pierwszy został zawiadowcą stacji. Szefowie Resovii zaklinali, że nie jest to wybór tymczasowy, ale trzy tygodnie później z klubem witał się już Wojciech Borecki. Łuczyk miał jednak to szczęście, że poprowadził biało-czerwonych w urodzinowym spotkaniu przeciwko Wiśle Kraków i w derbach ze Stalą. Trener się nie boi Po dymisji Boreckiego czasu na eksperymenty z nowym trenerem nie było. Drużyna znalazła się na równi pochyłej, zatrudnianie kogoś, kto nie znał jej problemów mijało się z celem. Ratownikiem mógł zostać tylko Artur Łuczyk. Wątpliwości było sporo, ale człowiek z cienia egzamin zdał celująco. I nie zostawił działaczom wyboru - chcąc nie chcąc, musieli powierzyć mu misję budowania zespołu, który już za miesiąc rozpocznie kolejną walkę o I ligę. - Trenera zawsze bronią wyniki. Nie bez znaczenia było i to, że drużyna stoi za nim murem - argumentował prezes Resovii Aleksander Bentkowski. Sam Łuczyk do resoviackiego zamieszania zdążył już zapewne przywyknąć. O ile jednak wcześniej nie miał nic do stracenia, o tyle teraz spadnie na niego dużo większa odpowiedzialność. - Niby tak, ale praca w Resovii to zawsze wielkie wyzwanie. Nie boję się. Znam zespół, wiem, że ci chłopcy są w stanie grać jeszcze lepiej. Moim zadaniem jest uwolnienie tego potencjału - podkreśla opiekun "pasiaków", który zdołał przekonać swoich przełożonych do zmiany polityki transferowej. Czas na swoich - Potrzebujemy 3-4 piłkarzy wyróżniających się przynajmniej w drugiej lidze. Reszta chłopaków powinna pochodzić z Podkarpacia. Bo dla kogoś takiego gra w Resovii to nobilitacja. Spójrzmy na Michała Bogacza, Mirka Barana albo Wieśka Kozubka - są spoza Rzeszowa, ale dziś to resoviacy z krwi i kości. Jeśli będę miał wybierać między zawodnikiem z regionu a kimś z drugiego końca Polski, zawsze wybiorę swojego. Poza tym mamy drugą drużynę, w której jest kilku utalentowanych graczy - tłumaczy Artur Łuczyk. W procesie budowania "resoviackiej tożsamości" były trener MKS Kańczuga, Crasnovii, Wisłoka Wiśniowa i Orła Przeworsk stara się zwracać uwagę na każdy szczegół. - Nie będzie kupowania kota w worku - obiecuje Łuczyk - Zbieram informacje o każdym kandydacie na piłkarza Resovii. Z jakiej rodziny pochodzi, jak się uczy, czym się interesuje, co porabiał wcześniej. To pozwoli nam zminimalizować ryzyko. Zdarzało się bowiem, że piłkarz X przez całą noc grał na automatach, a Y przesiadywał w lokalach. Tacy ludzie nie mają u nas czego szukać - stawia sprawę jasno. Sebastian nic nie mówi Piłkarze Resovii do 27 czerwca mają wakacje, ale część z nich jeszcze nie zdecydowała o swojej przyszłości. Piotr Szkolnik prawdopodobnie zostanie w rzeszowskim klubie, Sebastian Hajduk wciąż się waha. Szefowie Resovii zaproponowali mu obniżenie wynagrodzenia, nie będąc do końca zadowolonym z gry i dorobku napastnika (tylko 5 goli). Hajduk raczej nie trafi do Stali Stalowa Wola. - Nikt z nim nie rozmawiał. To jakaś dziennikarska kaczka - uśmiecha się trener "Stalówki" Sławomir Adamus. Samego piłkarza o zdanie spytać nie można, bo od lat bojkotuje media. Nadal nie wiadomo, czy trenerowi Łuczykowi pomagać będzie Przemysław Matuła, choć jeszcze kilka dni temu sprawa wydawała się przesądzona. Tomasz Szeliga