Gdy w marcu 2014 roku Władimir Putin w otoczeniu swojej świty i na oczach osłupiałego - w dużej mierze - świata zachodniego ogłosił, że zaanektował Krym, a kolumny rosyjskich czołgów wjeżdżały do Donbasu, rozpoczął się nie tylko jeden z najgroźniejszych od czasów zimnej wojny konflikt, ale i nowy etap trwającej i wybuchającej co jakiś czas ze zdwojoną siłą wojny informacyjnej. Relacje z działań prowadzonych w rejonach konfliktu prezentowane w zachodnich mediach wielokrotnie mocno różniły się od obrazków serwowanych przy udziale prokremlowskich środków masowego przekazu. Nie raz i nie dwa można było odnieść wrażenia, że przekaz dotyczył dwóch odmiennych światów. Ten sączony z rosyjskiej telewizji bezsprzecznie mógł oddziaływać i zgodnie z przyjętym założeniem oddziaływał na wyobraźnię. Ukrzyżowanie trzylatka w Słowiańsku Przykłady można mnożyć. W lipcu 2014 roku Pierwszy Kanał rosyjskiej telewizji wyemitował materiał oparty na relacji uciekinierki ze Słowiańska, która opisywała ukrzyżowanie trzyletniego chłopca, mające mieć miejsce na oczach jego własnej matki. Zdaniem Galiny Slavic, dziecko ubrane w spodenki i koszulkę zostało przybite do tablicy ogłoszeń, a obserwujący zajście na Placu Lenina ludzie mieli tracić przytomność. Po trwających półtorej godziny cierpieniach, dziecko zmarło. Egzekucji mieli dokonać Ukraińcy, a sam akt ukrzyżowania miał stanowić karę za służbę męża wśród prorosyjskich rebeliantów na Ukrainie. Na koniec matka trzylatka - jak utrzymuje Slavic - została przywiązana do czołgu i kilkakrotnie obwieziona wokół placu. Ostatecznie wszystko okazało się nadętą prowokacją. W celach propagandowych został również wykorzystany - o czym donosił portal telewizji Belsat - adwokat Julii Tymoszenko, Siergiej Własenko, który miał handlować w Niemczech organami wyciętymi z ciał zabitych w Donbasie separatystów. Mrożąca krew w żyłach relacja programu "Rossija" - zdaniem badających sprawę dziennikarzy śledczych - nie znalazła jednak potwierdzenia w rzeczywistości. Podobny wydźwięk miała historia związana z rzekomymi aktami kanibalizmu przedstawiona przez emerytowaną pułkownik milicji z Ukrainy. Zgodnie z serwowanym przekazem, zwolennicy jedności Ukrainy mieli zjadać ciała prorosyjskich demonstrantów - ofiar pożaru w Domu Związków Zawodowych w Odessie. Dowodem był filmik, na którym widać, jak jeden z proukraińskich demonstrantów chodzi po budynku z serwetkami. Płonący Słowiańsk okazał się Quebeckiem Jawne nadużycia rosyjskich środków masowego przekazu w sposobie relacji trwającego na wschodzie Ukrainy konfliktu zdradzają również wykorzystane w tym celu zdjęcia i nagrania bynajmniej niepochodzące z Donbasu. Demaskatorski portal Stopfake.org zamieścił na swoich stronach dowody na to, że instrumentalnie użyto w rosyjskich mediach państwowych między innymi fotografii i fotomontaży z wojny domowej w Syrii czy archiwalnych zdjęć z konfliktów w Osetii Południowej i Czeczenii. Symptomatyczny i bodaj najbardziej wymowny przykład manipulacji może jednak stanowić zdjęcie rzekomo przedstawiające płonący bastion separatystów, czyli Słowiańsk, które w istocie zostało wykonane podczas katastrofy kolejowej w stolicy Kanady, Quebecu. W opinii sowietologa profesora Włodzimierza Marciniaka stosowane przez proklemowskie środki masowego przekazu metody perswazji nie dziwią, a co więcej w wymiarze globalnym są w powszechnym użyciu. - Można powiedzieć, że wojny propagandowe są prowadzone od zawsze i chyba przez wszystkie państwa, które uprawiają mniej lub bardziej ofensywną politykę zagraniczną. Pojawia się tylko pytanie, co by to oznaczało - wyjaśnia w rozmowie z Interią. Prowokacyjna historia "zgwałconej 13-letniej Lizy" Paliwem do mniej lub bardziej sprytnej manipulacji może być w gruncie rzeczy wszystko. W ostatnim czasie bodźcem stała się między innymi zalewająca Stary Kontynent i wywołująca sprzeczne, a niejednokrotnie też gwałtowne reakcje fala migracji. - W połowie stycznia, czyli stosunkowo niedawno w pierwszym kanale rosyjskiej telewizji rozkręcono historię, która w mediach nazywana jest historią biednej Lizy. Chodzi o dosyć duży, trwający prawie trzydzieści minut materiał dotyczący porwania 13-letniej dziewczynki o imieniu Liza w domniemaniu przez imigrantów z krajów bliskowschodnich, którzy ją przetrzymywali i zgwałcili - opisuje profesor Marciniak. W rzeczywistości okazało się, że nastolatka przebywała u swojego znajomego, a cała dotycząca jej osoby "dramatyczna historia" została wydziergana przez państwowe media na potrzebę chwili. - Przypadek małej Lizy w oczywisty sposób odwoływał się do wydarzeń sylwestrowej nocy, które rozegrały się w Kolonii. Dziewczynka pochodziła z rodziny rosyjskich migrantów, którzy osiedlili się w Niemczech. To jest dość liczna, szacowana na około cztery miliony, grupa. Dlatego materiał wyemitowany w pierwszym kanale publicznej telewizji wywołał protesty, a najliczniejszy odbył się przed urzędem kanclerskim. Jego wymowa była taka, że władze sobie lekceważą problem, czyli lekceważą Niemców pochodzących z Rosji - dodaje ekspert. Wojna propagandowa w czystej postaci Koniec końców pożądany skutek został osiągnięty. Dzięki zastosowanej manipulacji zaatakowany został rząd kanclerz Angeli Merkel przy wykorzystaniu Niemców rosyjskiego pochodzenia. - Odwołano się do stereotypów kultury masowej, które są obecne we wszystkich mediach społecznościowych i wykorzystywane między innymi przez Pegidę, populistyczno-nacjonalistyczną Alternatywę dla Niemiec jak i Niemiecką Partię Demokratyczną, czyli neonazistów. Zatem rosyjska propaganda weszła w sojusz z częścią propagandy niemieckiej i możemy powiedzieć, że to jest w czystej postaci wojna informacyjna. Zaatakowano rząd kraju, z którym Rosja do tej pory miała dobre stosunki być może w celu wsparcia jakiejś siły politycznej na scenie niemieckiej przy wykorzystaniu napięć i pewnego niezadowolenia tej czteromilionowej grupy Niemców rosyjskiego pochodzenia, jak i mocno rozpowszechnionych stereotypów, w tym przypadku między innymi przemocy seksualnej - wyjaśnia prof. Marciniak. Czy zatem Rosja przystąpiła do zmasowanej wojny informacyjnej wymierzonej przeciwko Zachodowi? - Na tak skonstruowane pytanie mógłbym generalnie odpowiedzieć pozytywnie, ale z licznymi uszczegółowieniami. Niektóre siły na Zachodzie, jak na przykład Alternatywę dla Niemiec, Rosja wspiera i chętnie z nimi współpracuje - argumentuje nasz rozmówca. Zręczna gra zakorzenionymi w kulturze masowej schematami W rozkręcanej przez siebie propagandowej machinie Moskwa często posługuje się schematami. - Tak było na przykład w przypadku konfliktu rozgrywającego się na wschodzie Ukrainy. Przy udziale bardzo ważnego instrumentu, jakim jest telewizja, wykorzystywano obrazy albo tematy, które silnie przemawiały do ludzi - wskazuje prof. Marciniak. Jego zdaniem typowym chwytem propagandowym była mocno eksploatowana w mediach historia kobiety, która rzekomo ukrzyżowała w Donbasie rosyjskie niemowlę. Podobną wymowę miała informacja o ukrzyżowanym w Słowiańsku, czyli centrum wojennej rebelii, trzyletniego chłopca. Rodzi się pytanie, skąd w ogóle pomysł, żeby tak drastyczny i brutalny w swojej wymowie obraz pokazać. - O ukrzyżowanych przez Turków niemowlętach pisał już w swoich dziennikach sam Fiodor Dostojewski, ale jest mocno wątpliwe, żeby akurat takie było źródło inspiracji. Zresztą podobny chwyt - tym razem z ukrzyżowaniem na drzwiach stodoły - został wykorzystany w jednym z polskich filmów, ale czy zainspirowano się kinematografią współczesną? Może tak, a może nie. Przypomnę, że w tym samym czasie był emitowany w telewizji serial "Gra o tron", w którym sceny gwałtów, przemocy, wieszania na krzyżach ofiar były masowe. Zatem wykorzystano element kultury masowej, który doskonale przemawia do wyobraźni - przekonuje ekspert. Jednocześnie zwraca uwagę, że Rosja nie jest w przypadku stosowania tego typu zabiegów żadnym pionierem. - Prezydent Recep Erdogan też posłużył się zdjęciem chłopca z rodziny imigrantów, którego ciało na brzeg wyrzuciło morze. To się niczym nie różni od tego, co robi Moskwa i też można powiedzieć, że Ankara prowadzi zmasowaną wojnę propagandową, by zmusić Europejczyków do przyjmowania dużej liczby uchodźców i udzielenia pomocy Turcji. To też jest tego typu akcja polityczna, dlatego też Rosja nie jest jakoś szczególnie oryginalna. Takie chwyty się po prostu masowo stosuje - argumentuje nasz rozmówca. Nurt rosyjskiej zawadiackiej propagandy Na celowniku rosyjskiej manipulacji często umieszczani są też wyjątkowo wyczuleni - ze zrozumiałych zresztą powodów - na zabiegi Moskwy Polacy. W ocenie profesora Marciniaka wszystkie tego typu zabiegi mieszczą się w nurcie rosyjskiej zawadiackiej propagandy, służącej do demonstrowania siły. - Jakiś czas temu w Teatrze Powszechnym pokazywany był spektakl politicalfiction pt. "Diabelski młyn", emitowany równocześnie w radiu. Obrazował on różne strategie zachowania, zaakceptowania i przystosowania się do tej sytuacji przez różne postacie występujące w tej sztuce, które można powiedzieć są flagowe dla różnych środowisk społecznych, ideowych, etc. Nie sądzę jednak, żeby obecnie była prowadzona na masową skalę jakaś akcja zastraszania. Aczkolwiek co jakiś czas podejmowane są próby psychologicznego testowania i wykonywane są działania z jawnym lekceważeniem prawa - wskazuje. W kategoriach wojny psychologicznej i testowania zachowań Polaków, a zwłaszcza ich uległości na szeroko rozumiane formy nacisku profesor Marciniak umieszcza między innymi akcję zorganizowaną w Polsce przez proputinowskie Nocne Wilki, która odbiła się nad Wisłą bardzo szerokim echem i wywołała liczne protesty. Historia rzekomego porwania i gwałtu na 13-letniej małej Lizie pokazuje, że spece od rosyjskiej propagandy nie próżnują i sięgają po "rząd dusz" oddziałując nie tylko poprzez sugestywny obraz sączony z ekranu telewizora, ale w bardzo szybkim tempie opanowują też internet i organizujące się z jego udziałem społeczności. - Nawet jeśli to była akcja jednorazowa, krótkotrwała i nie jest kontynuowana, to należy przeanalizować, jak została ona rozegrana i wyciągnąć z tego stosowne wnioski. Co istotne, hasło dała rosyjska propaganda, ale historia została rozpowszechniona przez grupy społecznościowe, które czerpią informacje z rosyjskojęzycznych stron internetowych - przekonuje nasz rozmówca. - Okazuje się, że społeczność rosyjskich emigrantów w Niemczech stanowi grupę zintegrowaną społecznie, posyłają swoje dzieci do miejscowych szkół, ale kulturowo wciąż tkwią w świecie rosyjskich mediów i w dużej mierze są wyłączeni z niemieckiego przekazu informacyjnego. Z tego też powodu zapewne łatwo można było nimi manipulować, wpływać na ich emocje oraz zachowania i to jest mocna strona rosyjskiej propagandy - dodaje. Siła wszechobecnej rosyjskiej propagandy Profesor Marciniak przestrzega, że jeśli przykładowo do Polski napłyną spore fale migrantów, to podobne zjawisko może się powtórzyć. - W sensie przekazu oni ciągle będą mieli głowy w rosyjskich mass mediach, w rosyjskich portalach i stamtąd będą czerpać dużą część swojej wiedzy. Niemcy już się zorientowali, że nie ma niemieckiego kanału informacyjnego w języku rosyjskim i trzeba go stworzyć, bo w inny sposób się do nich nie dotrze, a obecnie są w dużym stopniu wyłączeni. Zapewne trzeba działać w internecie i to w tym rosyjskojęzycznym, który jak się okazało jest potężny - argumentuje. Siła wszechobecnej rosyjskiej propagandy opiera się nie tylko na typowych manipulatorskich chwytach, które w stosunkowo prosty sposób mniej lub bardziej zorientowany odbiorca jest w stanie odpowiednio odczytać, ale przede wszystkim na umiejętnym funkcjonowaniu we współczesnej kulturze masowej i zakotwiczeniu w jej stereotypach i środkach przekazu. - Przykład ukrzyżowanego w Donbasie niemowlęcia był tego doskonałym przykładem. Odwoływał się do obrazów, które odbiorcy mieli już w głowach, bo "włożyła" im je tam kultura - tłumaczy profesor Marciniak. Jednocześnie ostrzega, że historia biednej Lizy jest dowodem na ogromny zasięg prowokacji sterowanych z udziałem Kremla. - Nie należy żyć złudzeniami, że Rosja prowadzi wojnę propagandową na obrzeżach, czyli na Ukrainie czy gdzieś daleko w Syrii. Przykład niemiecki pokazuje, że może ją prowadzić w samym sercu Europy - puentuje. Największe niebezpieczeństwo polega na tym, że zapotrzebowanie na mocno uproszczoną półprawdę, czy wręcz "prawdziwe kłamstwo" śmiercią naturalną nigdy nie umrze. Co więcej, sprytnie ewoluuje i trafia na podatny grunt. Trudno się zatem dziwić, że z drzemiącego w sile odpowiedniego przekazu potencjału chętnie korzysta i czerpie bodaj największe profity tak wytrawny polityczny gracz, jakim jest Władimir Putin.