Normales Rurales to szczególny rodzaj szkół. Kształcą nauczycieli, a następnie delegują ich do pracy z mieszkańcami biednych regionów Meksyku. Od stu lat kolegia przygotowują kolejne pokolenia pedagogów, którzy uczą dzieci i dorosłych pisać i czytać, a także niosą podstawy edukacji tam, gdzie w żaden inny sposób by nie dotarła. - Te szkoły są jednym z osiągnięć polityki socjalnej po rewolucji meksykańskiej z 1910 roku. Miały na celu wyrównanie szans młodzieży z biednych terenów. Wcześniej edukacja w kraju była odpłatna, wiejskich rodzin nie było na nią stać. Uczniowie Normales Rurales często są dziećmi rolników, osób niezamożnych. Kształcą siebie, a potem innych, bo chcą poprawić status społeczny i poziom edukacji własnej rodziny i grupy społecznej - wyjaśnia w rozmowie z Interią Sylwia Mróz, korespondentka Polskiego Radia w Meksyku. Przez lata absolwenci tych szkół mieli zapewnioną pracę przez władze. Planowana reforma edukacji ma znieść gwarancję zatrudnienia. Pogarsza się też stan finansów placówek. Rząd sukcesywnie obcina fundusze, co powoduje poważne problemy z płynnością finansową Normales Rurales. Brutalna egzekucja na wysypisku śmieci Studenci ze szkoły w Ayotzinapie, w geście protestu, wyszli na ulice. 26 września manifestowali w miejscowości Iguala, oddalonej około 200 kilometrów na południe od stolicy kraju. Planowali kolejną demonstrację, chcieli ją zorganizować w październiku, zbierali na nią środki. Nie doczekali jej. Po protestach w Iguali zostali uprowadzeni i brutalnie zamordowani za miastem. Po raz ostatni byli widziani w radiowozach. - Z naszej perspektywy ciężko pojąć, dlaczego do tego doszło. To byli młodzi ludzie, głównie w wieku 20-25 lat. Nie byli powiązani w żaden sposób z przestępczością. Nic złego nie zrobili. Po prostu manifestowali. Ciężko zrozumieć rząd, który przykłada rękę do takich aktów przemocy - zaznacza Sylwia Mróz. O tym, co wydarzyło się po protestach w Iguali opowiedzieli zatrzymani przez prokuraturę trzej mężczyźni z grupy przestępczej Guerreros Unidos. Przyznali, że przejęli od policjantów sporą grupę osób. Zawieźli je na wysypisko śmieci w miejscowości Cocula, gdzie nastąpiła egzekucja. Przynajmniej piętnastu studentów zginęło po drodze. Byli przewożeni w koszmarnych warunkach i udusili się, przygnieceni jedni przez drugich. Gangsterzy ponad dobę palili ich ciała. Niektórzy jeszcze żyli. Tych siłą wpychali do ognia. Zwęglone szczątki wsadzili do plastikowych worków i wrzucili do rzeki. Znalezione fragmenty ciał nie sposób było rozpoznać, dlatego próbki zostały wysłane na badania DNA do Austrii i Argentyny. Swoje badania prowadzi też lokalne laboratorium w Meksyku, ale mieszkańcy tracą wiarę w to, co na temat zbrodni mówią im władze. - Dotąd mieliśmy wyłącznie zeznania tej trójki z Guerreros Unidos, ale to nie było nic pewnego. Wszystko jest owiane mgiełką tajemnicy. Władze obawiają się, że jak podadzą oficjalne informacje, furia tłumu będzie jeszcze większa i jeszcze więcej osób wyjdzie na ulice, krzycząc "ja będę 44. ofiarą" - podkreśla korespondentka Polskiego Radia. Przed paroma dniami meksykańska policja zidentyfikowała szczątki przynajmniej jednej ofiary masowego mordu. Z fragmentów kości pobrano próbki do badań DNA, te potwierdziły tożsamość Alexandra Mory. Był studentem szkoły w Ayotzinapie, jednym z uczestników protestu. Miał zaledwie 19 lat. Felipe de la Cruz, rzecznik rodzin zaginionych studentów, przyznał, że informacje o zidentyfikowaniu DNA Mory potwierdzili w ubiegły piątek eksperci z laboratorium w Argentynie. Dodał, że najbliżsi uczniów Normales Rurales na tym nie poprzestaną i dalej będą walczyć o sprawiedliwość. - Jeśli ci mordercy myślą, że wyniki badań DNA jednego z naszych chłopców spowodują, że się zatrzymamy i zaczniemy płakać, to chcemy im powiedzieć, że są w błędzie. Będziemy kontynuować nasze akcje, aż odnajdziemy pozostałych 42 studentów całych i zdrowych - zapowiedział Felipe de la Cruz, cytowany przez CNN Mexico. Mało kto wierzy prezydentowi W całym kraju od tygodni organizowane są marsze protestujące przeciwko wydarzeniom w Iguali. Cały naród się jednoczy, pokazując władzom, że ma dość bezprawia i powiązań władz z gangsterami. - Do protestów dochodzi co kilka dni. Najbardziej zdecydowane są w stanie Guerrero, gdzie doszło do "zaginięcia" studentów. Pełen furii tłum podpalił już kilka razy siedzibę władz stanowych. Trudno się dziwić zdecydowanej reakcji, przecież to byli ich koledzy - relacjonuje Sylwia Mróz. Po zajściach w Iguali aresztowano kilkudziesięciu policjantów powiązanych z organizacjami przestępczymi, a władze oskarżyły o udział w zbrodni burmistrza Jose Luisa Abarcę. To on miał wydać rozkaz aresztowania i przekazania studentów gangsterom z kartelu narkotykowego. Prezydent Enrique Pena Nieto zapowiedział że "po Iguali <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-meksyk,gsbi,4248" title="Meksyk" target="_blank">Meksyk</a> musi się zmienić", ale mało kto wierzy w jego zapewnienia. - Prezydent chciał pokazać, że Meksyk pod jego rządami się zmienił, że władze nie są już skorumpowane i poradziły sobie z problemem narkotykowym. Po czym dochodzi do sytuacji, w którą zamieszani są lokalni policjanci. Jak ktoś może wydać rozkaz, żeby porwać, a następnie zamordować studentów, musi mieć poczucie bezkarności. Wie, że ktoś za nim stanie murem i nic mu nie grozi w razie odkrycia takiej zbrodni - dodaje nasza rozmówczyni. Enrique Pena Nieto, który dziś mówi o konieczności zmian, wyjechał z Meksyku, kiedy wybuchły protesty. Meksykanie liczyli na jego wsparcie i nadzór nad prowadzonym śledztwem, ale prezydent zamiast zająć się problemem, którym żył cały kraj, wybrał się w podróż do Chin i Australii. Kraj zmienia się w cmentarz Skandaliczna wręcz korupcja, wysoka przestępczość na terenach okupowanych przez gangi narkotykowe i silne związki władz lokalnych z mafiosami to choroba, z którą Meksykanie sami sobie nie poradzą. Marsze w innych krajach, wyrazy poparcia i solidarności są potrzebne, ale tamtejsze władze do samooczyszczenia i zdecydowanej walki ze światem przestępczym mogą zmusić wyłącznie naciski ze strony innych krajów i międzynarodowej opinii publicznej. - Najlepszą metodą na wywołanie reakcji rządu są dotkliwe sankcje gospodarcze, ale widać nikomu się one nie opłacają. Nie oszukujmy się, wielcy tego świata robią niemałe biznesy z Meksykiem - zwraca uwagę Sylwia Mróz. Sprawa z Iguali to tylko wierzchołek góry lodowej problemów Meksyku. Regularnie odkrywane masowe groby sprawiają, że kraj zaczyna zmieniać się w cmentarz, gdzie kryminaliści są bezkarni, a policjanci zamiast nieść pomoc, jeszcze bardziej mogą człowieka pogrążyć. W listopadzie działający incognito funkcjonariusze uprowadzili protestującego przeciwko porwaniu studentów młodego mężczyznę. Najpierw go pobito i wymuszono podanie haseł do serwisów społecznościowych, a następnie powiedziano mu, że jeżeli dalej będzie robił to co robi, to też wkrótce zostanie uznany za zaginionego. Nie ugiął się, bo Meksykanie mają już dość sytuacji w kraju i są gotowi na wiele poświęceń w walce o normalność.