30 listopada 2014 roku 2,5-letni Adaś w stanie głębokiej hipotermii trafił do szpitala w Krakowie-Prokocimiu. - Nie było żadnych odruchów życia, nie było krążenia krwi, nie było oddechu, nie było odruchów neurologicznych, temperatura zewnętrzna ciała wynosiła pięć, a wewnętrzna 12,7 st. C - wspominał w rozmowie z Interią prof. Janusz Skalski, kierownik Kliniki Kardiochirurgii Dziecięcej z Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie. Prof. Janusz Skalski: Nie jesteśmy cudotwórcami Ktoś nad nim czuwał Nigdy wcześniej nie uratowano pacjenta po tak poważnym wychłodzeniu organizmu. Padło wiele słów o cudzie. Wierzący rozprawiali o tym mistycznym, twardo stojący na ziemi pragmatycy o tym medycznym i organizacyjnym. Życie Adasiowi uratowało wiele osób. Od policjanta, który znalazł chłopca, przez ratowników, po sztab krakowskiego szpitala. - Nie jesteśmy przesadnie religijni, nie chodzimy codziennie do kościoła, ale to co się stało, miało wpływ na naszą wiarę. Dla nas to rzeczywiście był cud. Tak sobie myślę... Mój teść nie żyje. Od początku czułam, że to on pilnował Adasia. Bo ktoś nad nim czuwał. Nie wyobrażam sobie, żebym mogła go stracić - Paulina Ćwięczek zawiesza głos. Adaś niedawno został starszym bratem. Antoś ma dwa miesiące. Wtulony w mamę zajada mleko z butelki. Adaś pół roku przygotowywał się do nowej roli. - Za ścianą u szwagra mamy ośmiomiesięczną dziewczynkę. Jak się Anielka urodziła, Adaś przychodził do niej z zabawkami. Płakał, bo nie chciała się z nim bawić. Zrozumiał, że jest za mała. Tak jak teraz Antoś. Mówi mu, że go kocha, pokołysze, uspokoi. Troszczy się - przyznaje pani Paulina. W pokoju rozsypane na podłodze zabawki. Adaś nie może się zdecydować, które auto lubi najbardziej. Po chwili wybiera żółto-czarne, sportowe z klocków lego. Prezent od cioci. Chłopca rozpiera energia. Bawi się, biega, skacze. Nie sposób poznać, że znajdował się na granicy życia i śmierci, a dopiero dzięki rehabilitacji ponownie nauczył się chodzić. Myśli, że złamał nogę - Odżyliśmy, kiedy syn trafił na oddział rehabilitacyjny. To było 21 grudnia. Wcześniej był na intensywnej terapii. W porównaniu z tamtym okresem, czas rehabilitacji to już była radość. Na nowo uczył się chodzić, bardziej człapał na początku niż chodził. Któregoś dnia mąż przyjechał do szpitala. Adaś puścił się i poszedł sam. Łzy szczęścia napłynęły nam do oczu - uśmiecha się mama Adasia. 3,5-latek niewiele pamięta z pobytu w szpitalu. W głowie utkwiły mu problemy z chodzeniem. Myśli, że miał złamaną nogę. Do szpitala jeździć nie lubi, boi się niektórych badań, kopania prądem. Do kontroli jeździ jednak coraz rzadziej. Najbliższy termin - neurolog w kwietniu. - W kwietniu mamy powtórzone badanie EMG (elektromiografia - badanie oceniające funkcje mięśni i nerwów), okaże się czy wszystko jest jak ma być. Ja nic niepokojącego u niego nie widzę. Niech pan popatrzy. Normalne dziecko. Psycholog też Adasia badał, ponad stan rozwinięte dziecko - mówi z dumą pani Paulina. A jak rodzice poradzili sobie z traumą? - Już te emocje odeszły... Staramy się do nich nie wracać, bo to trudne wspomnienia. Pewnie, że czasem coś się przypomina. Większą uwagę zwracamy, żeby coś złego się dzieciom nie stało. Zmieniło się nam podejście do Adasia. Rzadko go u rodziny zostawiamy, nawet jak chce zostać na noc, pobawić się z dziećmi. Bliskich uczuliłam, wiedzą, że mają drzwi pozamykać, wszystko kilka razy posprawdzać. On też to czuje - przyznaje mama chłopca. "Już nigdzie nie ucieknę" I wspomina, jak Adaś miał iść za dom do babci. Mama po chwili wyszła na zewnątrz, żeby sprawdzić, czy dotarł bezpiecznie. "Mamo, ja już nigdzie nie ucieknę" - powiedział Adaś. Innym razem bawiąc się na podwórku, zamknął się w aucie i nie słyszał mamy. Ze strachu trochę na niego nakrzyczała. Feralnej nocy w listopadzie 2014 roku Adaś został pod opieką mamy pani Pauliny. Część internautów nie zostawiła na babci chłopczyka suchej nitki. Sprzed monitora sądzi się surowo i zdecydowanie. - Nie winię mamy. Zrobiła wszystko, żeby dzieci były bezpieczne. Czemu te drzwi były otwarte? Do dzisiaj nie wiem. Żeby dostać się do kotłowni, trzeba wyjść na zewnątrz, może ktoś dokładał do pieca? Nie spała do trzeciej w nocy, chciała całą noc czuwać nad dziećmi. Stało się. Trudno. Bardziej bym obwiniała siebie. Pracowałam, mogło mu brakować mamy. Dlatego mnie szukał - kręci głową mama Adasia. Podobny do starszego brata Babcia najmocniej przeżyła wypadek wnuka. Bała się, kiedy pierwszy raz nocował u niej po wyjściu ze szpitala. - Parę razy drzwi sprawdzała. Czy spała w nocy? Nie wiem. Ciężko to zniosła. Obwinia się. Nie mówi mi tego, ale widzę to. Stara mi się to zrekompensować. Nie mam do mamy żalu, powtarzam jej to, ale wiem, że do końca życia będzie się obwiniać - martwi się pani Paulina. Antoś jest podobny do starszego brata. Nie tylko ze zdjęć. Adaś, wspomina mama, był równie spokojnym niemowlakiem. Przedszkolakiem jest żwawym, bardzo ruchliwym, często rozrabia z ulubionym kolegą. Wszędzie go pełno. "Adasiu!" - upomina go mama. "Rybko, nie rzucaj zabawkami. Adaś!" - i tak co kilka minut. - Wszyscy go z tego wszystkiego rozpuściliśmy, musimy sobie z tym poradzić - rozkłada ręce pani Paulina, a w głębi ducha zapewne cieszy się, że problemem syna jest dziś zachowanie w przedszkolu, a nie kolejne noce spędzone w szpitalnym łóżku. Zobacz inne artykuły Dariusza Jaronia