Parę dni temu, 6 maja, w bułgarskiej miejscowości Pawlikeni 36-letni Rom ostrzelał grupę mężczyzn odpowiedzialnych - jakoby - za śmierć jego siostrzeńca przez trzema laty. Rom ostrzelał, ale nikt - na szczęście - nie zginął. Takiego szczęścia nie miało 45 Kurdów, którzy zginęli na początku maja od serii z karabinów maszynowych i wybuchających granatów na weselu w tureckim Bilge w przygranicznej prowincji Mardin. Ośmiu napastników ze skonfliktowanego z weselnikami rodu nie oszczędzało kobiet ani dzieci. Zginęli też państwo młodzi. "Łańcuszki" śmierci Krwawa wróżda, zwyczaj stary jak ludzka cywilizacja, trwa w najlepsze w wielu zwyczajowych systemach prawnych, funkcjonujących tam, gdzie prawo stanowione jest albo bardzo słabo egzekwowane, albo nie ma specjalnego poważania. Zastanawia jednak, dlaczego ten zwyczaj łańcuchowej masakry w ogóle funkcjonuje w ludowych kodeksach, które często są okrutne i prymitywne, ale najczęściej w jakiś półzwierzęcy sposób - praktyczne. Wendeta - cóż - nie jest praktyczna. Prowadzi do dziesiątkowania i podziałów w lokalnych społecznościach, często ubogich i niezbyt licznych, które przecież mają inne problemy na głowie. W jej wyniku - na przykład - poważnie przetrzebiona została w XIX w. stopniu ludność Korsyki, a mężczyźni amazońskiego plemienia Janomamo powybijali się w mających charakter wróżd konfliktach z sąsiednimi plemionami do tego stopnia, że zubożyli własne plemię o ponad jedną trzecią męskiej populacji. To - często wymuszona przez oczekiwania społeczne - konieczność "łańcuszkowego" mordowania, śmiertelny efekt domina, z którego nie bardzo można się wycofać. Albo wróżda, albo wergeld Idea wróżdy rodowej jest bardzo stara. To najbardziej oczywisty i pierwszy przychodzący do głowy sposób odpłacenia za krzywdę. W starożytnym Izraelu obowiązek pomszczenia zabitego krewnego uważano za "wyręczenie" Boga w tej kwestii. Grecy uważali zemstę rodową za coś najzupełniej naturalnego. Rzymianie zdawali sobie sprawę z niebezpieczeństw, jakie niosą ze sobą wróżdy, ale Rzymianie - jak wiemy - mieli szacunek dla prawa, którego sami zresztą byli jednymi z największych w historii twórcami. Jednak już w europejskim barbaricum, które rozlało się na gruzach Imperium, wróżda była całkiem zwyczajnym sposobem załatwiania rodowych porachunków. Rodzące się na nowo systemy administracyjne szybko zorientowały się, jak destrukcyjny wpływ mają konflikty wewnętrzne na tworzące się nowe społeczeństwa. Jak pisze Karol Modzelewski w "Barbarzyńskiej Europie", "w zaraniu państwowości władza królewska i Kościół podjęły walkę o ograniczenie krwawej zemsty". By powstrzymać wyrzynanie się całych rodów wprowadzono pojęcie główszczyzny bądź - jak mówili Germanie - wergeldu. Stopniowo przesuwano okup na pierwsze miejsce przed zemstą, a samą zemstę - nadal obecną we wczesnych uregulowaniach - strojono w prawne formy. Na przykład w staroszwedzkim zbiorze praw Westgotalag, oskarżony o zabójstwo - po uznaniu tego oskarżenia przez zgromadzenie - miał prawo zjeść obiad jeszcze w domu, a krewny zabitego nie mógł mu w tym przeszkodzić. Przy kolacji natomiast - jeśli udało mu się dopaść mordercę - mściciel mógł mu już spokojnie obciąć głowę. W późniejszych regulacjach próbowano skłonić mszczących do brania raczej nawiązki, niż upierania się przy wróżdzie. Robiono to w różny, często - z obecnego punktu widzenia - kuriozalny sposób: albo obwarowując zemstę tyloma "biurokratycznymi" zasadami, że mścicielom po prostu przestawało chcieć się z nimi użerać, albo podnosząc wartość główszczyzny, by - po prostu - można było się na nią połakomić i, na przykład, rozwiązać finansowe problemy, zamiast biegać po lasach za zabójcą. Późniejsze edykty już wprost zakazywały wróżdy i nakazywały branie okupu. Kargul i Pawlak w wersji Tarantina Nie wszędzie jednak. Prawa zemsty nie wykorzeniono z wielu regionów Europy, często górzystych, ubogich i trudno dostępnych. Wendety występowały - na przykład - pomiędzy szkockimi i irlandzkimi klanami. Trwały długo, i niejednokrotnie przenosiły się aż za ocean, do Nowego Świata. Tam rozgorzały z nową siłą, jak na przykład słynna wróżda irlandzkiego rodu Donnellych (zwanych Czarnymi Donnellymi) - mówi się, że w miejscu, w którym osiedlili się w Kanadzie irlandzcy emigranci czekali już na nich potomkowie ich dawnych wrogów ze Starego Kraju. Historia Donnellych przypominałaby więc nieco historię naszych Kargulów i Pawlaków, gdyby reżyserował ją Quentin Tarantino. Słynna w Ameryce była również wróżda rodów Hatfield i McCoy, które mieszkały po dwóch stronach tej samej rzeczki, oddzielającej Kentucky od Zachodniej Wirginii. Hatfieldowie, mieszkańcy Wirginii, służyli podczas wojny domowej w szeregach Konfederatów, McCoyowie natomiast - w wojskach Unii. Cała krwawa spirala nakręciła się, gdy któryś z Hatfieldów zastrzelił jednego z młodych McCoyów, walczącego po stronie "bluebellies" i noszącego ich mundur. Zanim w 1891 roku rodziny zawiesiły broń, polało się morze krwi; członkowie rodów mordowali się wzajemnie tak, jak nie śniło się Samowi Peckinpahowi. W 2003 roku McCoyowie i Hatfieldowie "oficjalnie i ostatecznie" pojednali się i podpisali "traktat pokojowy". Vendetta teraz Na Korsyce, szczególnie w jej południowej części, wiele starych domów przypomina baszty. To zwyczaj z całkiem niedawnych czasów, kiedy wendeta była całkiem zwyczajnym sposobem załatwiania międzyrodzinnych spraw. Rodzaj korsykańskiego składanego noża (którego według stereotypu nie wypuszcza z garści żaden Korsykanin) nosi zresztą nieformalną nazwę "vendetta". Domy jak twierdze spotkać można także w Albanii. Szczególnie północna Albania i jej góry, zwane Przeklętymi, to kraina, w której wiele może się zdarzyć. Zwyczaj wróżdy rodowej to kolejna ze spraw, które rozmarzły po długoletniej hibernacji podczas czasów komunistycznych. Od 1992 roku w Albanii zginęło w wyniku wendety ponad 10000 osób, a dalszych 20000 tysięcy żyje w zagrożeniu śmiercią.