Nie grozi nam wojskowa interwencja na Litwie, gdzie łamane są prawa polskiej mniejszości. Do tego kraju w najbliższym czasie poślemy tylko tych "naszych chłopców", którzy w ramach natowskiej misji "Baltic Air Policing", będą patrolować nadbałtyckie niebo, od czasu do czasu przeganiając zeń rosyjskie samoloty. Nie będziemy też walczyć z Białorusią - scenariusz upadającego reżimu Aleksandra Łukaszenki, który - by odwrócić uwagę od wewnętrznych problemów - wyprawia się na "przejawiającą imperialne zakusy" Polskę, też raczej nie wchodzi w rachubę. Podobnie jak - mające na celu "graniczne korekty" - konflikty z Czechami czy, nie daj boże, Niemcami... Wojny raczej nie będzie. U nas... Zaprezentowany kilka dni temu przez ministerstwo obrony SPO jest dokumentem kreślącym przyszłość (perspektywa długoterminowa dochodzi do 2035 r.), sił zbrojnych Rzeczpospolitej. Istotną jego część stanowi analiza zagrożeń, mających wpływ na bezpieczeństwo Polski. W kontekście niebezpieczeństw natury wojskowej autorzy SPO dostrzegają co prawda "(...) nagromadzenie w pobliżu polskich granic znacznych potencjałów militarnych oraz możliwość ich wykorzystania do celów politycznych", jednak "bezpośrednie zagrożenie o charakterze militarnym w perspektywie krótko- średnio - oraz długoterminowej (...)" uznają za mało prawdopodobne. Na tym samym poziomie szacują ryzyko wojny konwencjonalnej na dużą skalę. Jednak świat jako taki spokojny nie będzie - w tym zakresie Przegląd nie pozostawia złudzeń. Krwawe, wewnętrzne konflikty targać będą zwłaszcza państwami słabymi i upadającymi, przede wszystkim w Afryce i Azji Południowo-Zachodniej. Narastał też będzie konflikt na osi Północ-Południe, świat Zachodu-świat muzułmański, demokracje-państwa autorytarne. Zachód - splątany siecią powiązań ekonomicznych - między sobą konfliktów rozgrywał nie będzie, jednak na powyższe zagrożenia nie pozostanie ślepy. Dla Polski oznacza to konieczność dalszego angażowania się w mniej lub bardziej wojenne misje zagraniczne - niech więc nie cieszą się ci, którzy po 2014 r. (w którym oficjalnie mamy się wycofać z Afganistanu), widzą wojsko polskie w koszarach. Jeśli więc nie wojna to... SPO, choć powstał pod auspicjami Ministerstwa Obrony Narodowej (MON), w niewielkim stopniu skupia się na zagrożeniach militarnych (co ma wynikać z ich nikłego prawdopodobieństwa). Zdaniem jego autorów, więcej powodów do zmartwień dostarczy nam na przykład kwestia bezpieczeństwa energetycznego. Daleki jestem od antyrosyjskich fobii - popularnych w niektórych środowiskach politycznych - jednak trudno zaprzeczyć twierdzeniom, że w tym zakresie za bardzo jesteśmy uzależnieniu od naszego największego sąsiada. Aby spać spokojniej musimy więc zatroszczyć się o dywersyfikację źródeł pozyskiwania surowców (w tym kontekście konieczne stają się też inwestycje w siłownie jądrowe oraz eksploatacja złóż gazu łupkowego - w jawnej części SPO nie ma takich wniosków, jednak one nasuwają się same przez się). W ocenie autorów SPO, nasz spokój mogą zakłócić również zagrożenia natury ekologicznej. O tym, że są one w stanie wywołać skutki podobne do efektów działań wojennych, wie każdy, kto kilka tygodni temu śledził doniesienia z Japonii, dotkniętej trzęsieniem ziemi i falą tsunami. Położenie geograficzne Polski wyklucza co prawda tego rodzaju niebezpieczeństwa, jednak na przykład wielka powódź, jak wiemy, jest już zagrożeniem całkiem realnym. W zeszłym roku woda pustoszyła spore połacie kraju, lokalnie zostawiając po sobie typowy "krajobraz po bitwie". Proszę przypomnieć sobie migawki telewizyjne czy zdjęcia choćby z Sandomierza...