W roku 1964 Karol miał 18 lat, porządnych rodziców i ... paskudne "hobby". Nikt nie podejrzewał, że nie wyróżniający się z tłumu uczeń Technikum Energetycznego był tajemniczym mordercą, którego bało się całe miasto.Należał do uczniów przeciętnych, ale ambitnych. Wobec nauczycieli był nad wyraz lojalny i grzeczny. Wobec rówieśników - agresywny i wulgarny. Jego bogata kolekcja noży, ponadprzeciętna wiedza z zakresu medycyny sądowej i militariów czy celne oko na strzelnicy nie ściągnęły jednak na niego uwagi otoczenia. "Byłem cholernie ambitny" Kot nie lubił przegrywać. "W ostatniej klasie w budzie przeżyłem załamanie psychiczne, bo miałem poprawkę z polaka. Matka chciała mnie nawet zaprowadzić do psychiatry.(...) Byłem cholernie ambitny" - wspominał podczas rozmowy z Bogusławem Sygitem, autorem książki "Kto zabija człowieka... Najgłośniejsze procesy w powojennej Polsce". Twierdził, że chciał być kimś ważnym, człowiekiem, który mógłby mieć wpływ na innych. Cenił dyscyplinę i podziwiał odwagę komandosów. Marzył o karierze wojskowej i ukończeniu szkoły oficerskiej. Żadne z tych marzeń się nie spełniło. Może poza jednym... "Chciałem i byłem katem ludzi" - mówił, dodając, że w jego odczuciu była to jedynie namiastka, "wstęp do wielkiej rzezi". Kot atakuje 20 września 1964 r. młody chłopak w jasnym prochowcu zaatakował po raz pierwszy. W kościele sercanek ugodził nożem staruszkę. Kobieta przeżyła. Był niewysoki i niezbyt silny. Wyłapywał z tłumu tych najsłabszych. Jego twarz budziła zaufanie. Trzy dni później zaatakował ponownie - na klatce schodowej jednej z kamienic. Zadał jeden niecelny cios... "Zobaczyłam, że idzie do góry młody człowiek. Zauważyłam przy tym, że był w wieku około 17 lat, średniej budowy ciała i średniego wzrostu, włosy ciemno blond, czesane na bok (...). Na rękawie zauważyłam tarczę szkolną koloru czerwonego" - mówiła napadnięta. Kobieta doskonale zapamiętała wygląd sprawcy. Rozpoznała go wśród czterech okazanych jej później mężczyzn. Nieudana próba zabójstwa była kolejną, prywatną porażką Kota.Ale Kraków zaczął się niepokoić... Starsze kobiety wychodząc z domu chowały pod płaszczem pokrywki od garnków, poduszki czy tace. "Koty i kościół to było całe jej zajęcie" Zastanawiano się, jakie mogą być motywy sprawcy napadów. Czy jest to jedna osoba, czy są to dwa różne przypadki? Kolejny atak nie ułatwił pracy śledczym, bo sprawca zmienił tzw. modus operandi (zestaw powtarzalnych przy każdej zbrodni zachowań - red.). Nie po to, żeby zmylić trop, ale po to, żeby w końcu zabić. W grudniu 1964 r. zaatakował Marię P., która za obiady i kolacje w klasztornej stołówce opiekowała się terenem wokół kościoła przy ul. św. Jana. W notatce służbowej napisano: "Zainteresowaniem jej były stare dewocjonalia, zbiór różnych bezwartościowych szpargałów w postaci makulatury. Koty i kościół to całe jej zajęcie".Morderca wbił jej w plecy nóż w ciemnym przedsionku kościoła. Ranna trafia do szpitala, gdzie zmarła dzień później. Karol Kot osiągnął swój cel. "Chłopczyku, czy są tu jakieś zawody lub spartakiada?" Dwa lata później, w lutym 1966 r., Kot spotkał pod Kopcem Kościuszki 11-letniego Leszka, który wracał z górki, ciągnąc za sobą sanki. "Czy są tu jakieś zawody lub spartakiada?" - zapytał, po czym zaatakował dziecko nożem. Przy ciele chłopca znaleziono legitymację szkolną, notes i trzy losy loterii pieniężnej...Jeden z nauczycieli wuefu, którego podopieczni zostali oddelegowani na zawody saneczkarskie, zeznał, że "będąc ze swoimi uczniami na zawodach, zauważył młodzieńca, który wydawał mu się podejrzany. Miał dziwny wygląd człowieka niedorozwiniętego umysłowo". Czy to mógł być Kot? Miał ze sobą małe sanki i pytał uczniów, "jak się jeździ i czy nie boją się zjeżdżać"... Czy to Kota spłoszyły opowieści dzieci o tym, że został zabity chłopiec. "Zamilkł, odwrócił się i odszedł. Widać było, że nie chce na ten temat rozmawiać. W każdym bądź razie wyglądał na debila lub zboczeńca" - czytamy w relacji świadka. Po zamordowaniu chłopca Kot kupił precla i ciastka - na zlecenie matki - które następnie zawiózł do domu.W kwietniu 1966 r. Kot czekał w klatce schodowej na kolejną ofiarę. Została nią 7-letnia Małgosia, która zbiegła po schodach do skrzynki z listami. Przeżyła.Po ataku na dziewczynkę Kot, jak napisano w oficjalnych dokumentach sprawy: "udał się do KW MO, aby przedłużyć zezwolenie na broń".Zobacz fragmenty nagrania z rekonstrukcji procesu Karola Kota. Inscenizację przygotowało Koło Naukowe Prawa Karnego TEMIDA, działające przy Uniwersytecie Warszawskim: Gdyby "dziewczyna" Karola (tak nazywa swoją koleżankę z sekcji strzeleckiej, studentkę ASP, Danutę W. - przyp. aut.) okazała nieco więcej strachu, trafiłaby na listę ofiar. Podczas spaceru, na który wybrali się wspólnie, upozorował zwichnięcie kostki. Przewrócił dziewczynę na ziemię i przyłożył jej nóż do gardła. Była opanowana. Nalegała, żeby poszedł do lekarza. Zrobił to dla świętego spokoju.Kot chadzał na spacery także z innymi dziewczętami. Dwie, które zaprosił na przechadzkę, odmówiły. Trzecia miała zostać zaatakowana w jej domu, ale okazało się, że nie była sama. Czwarta miała zostać zamordowana brzytwą. Zabrakło mu pieniędzy na brzytwę. Lolo-erotoman Gdy koleżanka z "energetyka" odmówiła mu zbliżenia w piwnicy, strzelił do niej. Chybił. Wszystkie mu odmawiały. Proponował im na przerwach 20 zł. Gardziły jego pieniędzmi i szczerze go nienawidziły. Był nachalny i wulgarny. W szkole zyskał sobie przydomek "Lolo-erotoman", z którego był całkiem zadowolony. Na pewno bardziej dumny niż z łatki "Lolo-donosiciela", która skądinąd miała wiele wspólnego z rzeczywistością.