Szef CBA Mariusz Kamiński już wcześniej informował, że ABW inwigilowała 48 dziennikarzy m.in. w związku z aferą hazardową czy taśmową. Służby miały sprawdzać billingi dziennikarzy, logowania telefonów do stacji BTS, a w niektórych przypadkach również śledzić dziennikarzy czy wprowadzać w ich środowisko agentów - informuje "Do Rzeczy". Celem tych działań, zdaniem autora artykułu, Cezarego Gmyza, było przede wszystkim ustalenie tożsamości informatorów dziennikarzy. "Dlaczego ktoś miałby inwigilować publicystę?" W rozmowie z Interią Igor Janke - dziś już były dziennikarz - przyznaje, że nie miał wcześniej pojęcia, iż może być inwigilowany. - To dosyć szokująca informacja. Ktoś wkroczył w moją prywatność. Nie jestem wobec tego obojętny - mówi nam Janke. - Nie mam bladego pojęcia, dlaczego ktoś mógł chcieć mnie inwigilować. Byłem publicystą. Dlaczego ktoś miałby inwigilować publicystę? - dodaje. Igor Janke w czasach afery hazardowej pisał dla "Rzeczpospolitej", jednak nie prowadził żadnych dziennikarskich śledztw. - Jeżeli byłem osobą, która pisała wyłącznie teksty publicystyczne, czyli wypowiadałem swoją opinię na różne tematy, i ktoś z tego powodu uznał, że należy sprawdzać, co robię, z kim rozmawiam, gdzie jestem i tak dalej - to budzi to poważne wątpliwości - uważa. - Gdyby było podejrzenie, że docieram do jakichś tajnych informacji... aczkolwiek to też jest wpisane w zawód dziennikarza, to nie jest nic dziwnego. Wtedy też należałoby mieć ogromne wątpliwości - przekonuje Janke. Jego zdaniem, sama praca w redakcji "Rz" w żadnej mierze nie uzasadnia podejmowanych wobec niego działań. - Wydaje mi się, że to jest gigantyczne nadużycie służb i należy to wyjaśnić do końca - mówi. Igor Janke nie podjął jeszcze decyzji, jakie kroki podejmie w związku z opublikowanymi informacjami. Chce się skonsultować z pozostałymi dziennikarzami z listy. - Ale nie można tego tak zostawić - podkreśla. - Nie jest to przyjemne uczucie, kiedy się wie, że przez długi czas ktoś mógł zbierać informacje o moim prywatnym życiu - przyznaje. "Służby są bardzo ciekawskie" Henryk Piecuch, pułkownik Wojsk Ochrony Pogranicza i Straży Granicznej w stanie spoczynku oraz znawca służb specjalnych, nie jest zaskoczony informacjami "Do Rzeczy". - Służby specjalne są bardzo ciekawskie - mówi Interii. Jak wyjaśnia, służby większość państw w ramach działalności operacyjnej prowadzą działania na granicy prawa i pozaprawne. - Cały świat dzisiaj podsłuchuje, a dziennikarze mają nieraz o wiele lepsze kontakty niż służby specjalne - opowiada. Jego zdaniem celem tych działań jest sprawdzenie, kto dostarcza dziennikarzom informacji; pokrywa się to z tym, co mówi Cezary Gmyz. - To może być istotne w śledztwach kryminalnych, ale i politycznych - zaznacza Henryk Piecuch. Celem może być też zbieranie haków na dziennikarzy. - Bez haków nie ma służb specjalnych - uważa nasz rozmówca. No dobrze, ale po co to wszystko? Dla naszego bezpieczeństwa? - Służby realizują wytyczne władz i zarabiają w ten sposób awanse, nagrody, przywileje. Samo życie. Czasami służby są nadgorliwe i niekoniecznie muszą być inspirowane przez rząd. Po prostu śledząc aktualną politykę rządzących, dostosowują swoje działania, "żeby było dobrze".