Po debacie o Polsce w Parlamencie Europejskim, oprócz ocen samego wystąpienia premier Beaty Szydło, słychać głosy krytyki pod adresem Platformy Obywatelskiej. Komentatorzy zarzucają eurodeputowanym zbyt dużą bierność. Na sali plenarnej Platformę reprezentował szef partii w PE Jan Olbrycht. Przemawiał w ramach czasu zarezerwowanego dla frakcji Europejskiej Partii Ludowej, do której PO należy. W imieniu każdej frakcji mogło wypowiedzieć się trzech reprezentantów. Polak zabrał głos jako ostatni, po eurodeputowanych z Hiszpanii i Słowenii. Kolejność wystąpień ustalona we frakcji, to zdaniem Grzegorza Schetyny jedyne niedociągnięcie ze strony PO. "Dobrze wykonali swoją pracę" - stwierdził rano na antenie TOK FM. Na tle słów, które padły z ust Ryszarda Legutki z PiS, czy Janusza Korwina-Mikkego, wypowiedź Olbrychta została uznana za stonowaną, bezbarwną a nawet nijaką. Platforma w pułapce Zdaniem dr hab. Ewy Marciniak, taka postawa Platformy Obywatelskiej podczas debaty w europarlamencie, wynika z tego, że partia znalazła się w pułapce. - PO miała dylemat wynikający z następującej alternatywy: czy z jednej strony demontować i osiągać własne interesy partyjne, czyli wpisać się w rolę opozycji w Polsce, czy z drugiej strony, ze względu na to, że debata toczyła się w Parlamencie Europejskim, pokazywać się jako partia, która jednak jest zainteresowana pozytywnym wizerunkiem Polski, kontynuacją proeuropejskiej orientacji - wyjaśnia politolog. - Dylemat między osiąganiem własnych interesów partyjnych a dbałością o wizerunek Polski, moim zdaniem został rozstrzygnięty w ten sposób, że Platforma dążyła, mimo różnych zapowiedzi, do minimalizacji wojny polsko-polskiej na forum Parlamentu Europejskiego - uważa ekspertka. Według naszej rozmówczyni, na czas debaty w PE, zrezygnowała z osiągnięcia swojego strategicznego celu, czyli dyskredytacji Prawa i Sprawiedliwości. - Ten cel może być realizowany w warunkach polskich, natomiast Parlament Europejski nie jest forum do wzniecania czy artykułowania antagonizmów partyjnych w Polsce - podkreśla dr hab. Ewa Marciniak. Wojna polsko-polska w Polsce I tak, dzisiejsze komentarze i wypowiedzi polityków PO mają już zupełnie inny ton. - Premier wybrała propagandę na użytek krajowy. (...) Warto być przyzwoitym, nawet, gdy mamy do czynienia z politycznym chuligaństwem. Zapowiedzieliśmy, że nie będziemy toczyli wojny polsko-polskiej na arenie międzynarodowej i dotrzymaliśmy słowa. Daliśmy ostatnią szansę ludziom z PiS. Tej szansy nie wykorzystali. To będzie miało groźne konsekwencje dla obrony interesów polskich - mówił Janusz Lewandowski. - Premier Szydło przedłuża polski problem. Są następne kwestie, ta debata będzie trwała w Europie. W związku z tym, że nie byliśmy zwolennikami tej debaty, to wystąpienia przedstawicieli PO były stonowane i z dystansem. Ale jeżeli w związku z tym, co wydarzyło się wczoraj tzn. z donosem na Polskie, na poprzednie rządu, to my nie pozwolimy na bezkarne oskarżanie rządu i ośmiu lat PO - stwierdził Grzegorz Schetyna. Zdaniem eksperta słowa Schetyny działają na niekorzyść PO. - Schetyna zaakcentował, że będzie "używał Brukseli" do walki z PiS. Dlatego też dzisiaj w tym kontekście może być rozpatrywana cała debata. Wydaje mi się, że te słowa Schetyny stanowią istotny kontekst dla pozycji Platformy Obywatelskiej w relacji z PiS-em - zauważa dr hab. Ewa Marciniak. "Działania zaczepne" premier Szydło Nasza rozmówczyni zwraca uwagę, że podczas samej debaty to Beata Szydło prowadziła "działania zaczepne", które podsyciły konflikt partyjny w Polsce. - W wystąpieniu premier było wiele odniesień do przeszłości. Na tle niedociągnięć rządu PO-PSL próbowała pokazać dobre intencje rządu PiS - uważa politolog. Ekspertka przypomina, że politycy nie powinni zapominać, że ich działania mają zarówno konsekwencje tu i teraz, jak i skutki długofalowe. - Teraz wydaje się, że te konsekwencje długofalowe to jest próba odpowiedzi na pytanie, jak PiS będzie ustosunkowywało się do UE i instytucji europejskich: czy będzie to polityka na dystansowanie się od UE i próba zacieśniania się sojuszu Grupy Wyszehradzkiej, czy być może będzie kontynuowany kurs szorstkiej przyjaźni, chłodnych ale rzeczowych stosunków z Unią. Moim zdaniem, PiS zależy na tym, żeby mieć wizerunek partii stanowczej wobec UE, dlatego że taki ma elektorat - ocenia dr hab. Ewa Marciniak. Co dalej? "Zapętlenie" PiS Z kolei cele krótkofalowe, czyli minimalizowanie strat wizerunkowych Polski, według naszej rozmówczyni, Beata Szydło osiągnęła. - Ale może powstać pewne zapętlenie, dlatego, że z jednej strony premier deklarowała, że jest Europejką i respektuje wartości europejskie, a Polska ceni sobie fakt przynależności do UE, a z drugiej strony w Polsce dyskurs eurorealizmu czy eurosceptycyzmu, moi zdaniem, na nowo ożyje. PiS będzie w zapętleniu między deklaracją wygłoszoną przez premier na temat własnej europejskości, a eurosceptyzmem własnego elektoratu. Nie wiadomo w jaki sposób da się to pogodzić - mówi w rozmowie z Interią ekspertka z UW. - Druga strona medalu jest taka, ze przez 12 lat oswoiliśmy się z faktem, że jesteśmy w UE, więc PiS musi uwzględnić też, że w Polsce są zwolennicy UE - dodaje dr hab. Ewa Marciniak. Zobacz również, jak debatę o Polsce w PE ocenili posłowie