"Bliska zagranica" "Zeszłego lata, po 20 latach poniżeń i klęsk, świat był świadkiem powrotu Rosji" - możemy przeczytać w artykule autorstwa A. Desiderio i F. Maronty - "Rosja wykorzystała okazję, którą dała jej Gruzja. Ta okazja - z punktu widzenia Moskwy - nie mogła być dana w lepszym momencie: w czasie olimpiady i momencie schyłku obecnej amerykańskiej administracji. Inicjatywa wraca w ręce Rosji". Pamiętamy. W sierpniu zeszłego Rosja z hukiem pojawiła się na scenie międzynarodowej i - faktycznie - przeszła do ofensywy, atakując największego sojusznika Zachodu na Kaukazie. Czy można założyć, że Gruzja była swego rodzaju testem? Badaniem reakcji Zachodu na rosyjską interwencję poza własnymi granicami, ale w ramach granic byłego ZSRR, czegoś, co w Rosji nosi miano "bliskiej zagranicy"? Interwencji - na dobrą sprawę - usprawiedliwionej w jakimś sensie posunięciem gruzińskiego prezydenta (posunięciem nieprzemyślanym, sprowokowanym, bądź i takim, i takim). Rosja testuje Zachód I jeśli przyjmiemy, że to prawda, że Moskwa testuje Zachód, to czy we właśnie zakończonej (?) "wojnie gazowej" nie chodzi przypadkiem o to samo? Jeśli bowiem założymy, że Gruzja była swego rodzaju testem, to krok ukraiński jest tamtego działania logiczną konsekwencją. Tym bardziej, że oba kraje będące przedmiotem "testu" aspirują do struktur euroatlantyckich, co, jak wiadomo, Rosji nieszczególnie jest na rękę. Nie trzeba dodawać, że zarówno w jednym, jak i w drugim przypadku, Zachód "test" ten przegrywa. Zachód bowiem nie zamierza podejmować żadnych konkretnych kroków, by bronić krajów, którym jeszcze niedawno chciał przyznać MAP. I o ile w przypadku Gruzji NATO nieco pohuczało, a Ameryka - gdy sytuacja w miarę się uspokoiła i stało się bardziej bezpiecznie - wysłała do gruzińskich portów amerykańskie okręty na demonstracyjny spacer, to w przypadku konfliktu gazowego Zachód ani przez chwilę nie krył swojego zniecierpliwienia wobec Ukrainy. Zima bez gazu Tutaj - w "wojnie gazowej" - Rosja również ma "powód": "Ukraina nie płaci" (rzecz trudna do zweryfikowania, bo Naftohaz nie rozlicza się bezpośrednio z Gazpromem) i "Ukraina kradnie gaz" (rzecz co najmniej równie trudna do weryfikacji). Sytuacja również sprzyja Rosji: wszyscy w UE widzą na przykładzie marznącej Bułgarii, jak wygląda zima bez gazu. Amerykańska administracja zmienia właśnie wartę i ledwie istnieje. UE przewodzą Czechy, były kraj obozu socjalistycznego, więc - jak mógł zakładać Kreml - jest bez specjalnego miru wśród starych członków. W tej sytuacji można spokojnie patrzeć, jak mocno można nacisnąć. I co się okazuje? Ukraina jest - w oczach Europy - co najmniej współodpowiedzialna. "Rosja i Ukraina straciły wiarygodność" - brzmiało oficjalne stanowisko UE, "nie interesuje nas, po czyjej stronie jest wina, my potrzebujemy gazu" - grzmiała czeska prezydencja. Guenter Verheugen, komisarz UE - kiedyś ds. rozszerzenia, a obecnie odpowiadający za przemysł i przedsiębiorczość, przyznał, że nie widzi - co prawda - innej alternatywy dla Ukrainy, niż droga europejska, ale zaraz potem dodał, że "konflikt gazowy nie był dla Ukrainy rekomendacją".