Uniewinniający wyrok sądu pierwszej instancji zaskarżyła poszkodowana pacjentka, a także prokuratura. Kielecki sąd okręgowy uzasadnił swoją decyzję potrzebą uzupełnienia materiału dowodowego o akta sprawy, znajdujące się w Sądzie Apelacyjnym w Krakowie. Poszkodowana pacjentka domagać się będzie przed nim 20 marca - w odwoławczym postępowaniu cywilnym - zasądzenia od Świętokrzyskiego Centrum Onkologii zadośćuczynienia w formie dożywotniej renty w wysokości tysiąca złotych. Sprawa dotyczy wykonanej w kieleckim szpitalu onkologicznym w maju 2002 roku amputacji piersi i węzłów chłonnych u 41-letniej Małgorzaty L. Wykonane po zabiegu badania histopatologiczne nie wykazały raka. Jeden z oskarżonych chirurgów przygotował plan operacyjny, drugi kierował zabiegiem. Według prokuratury, która opierała się na opinii zespołu biegłych ze Szczecina pod kierunkiem Michała Ucińskiego, lekarze nie wykazali należytej staranności w ocenie wyników badań pacjentki i podjęli złą decyzję o amputacji piersi. Z opinią biegłych ze Szczecina nie zgodził się biegły z Wrocławia prof. Zygmunt Grzebieniak, który uważa, że wykonany w Kielcach zabieg był adekwatny do rozpoznania. Biegły oznajmił w sądzie, że postąpiłby tak samo. Sąd Rejonowy w uzasadnieniu wyroku przypomniał słowa Grzebieniaka, który powiedział, że niewykonanie operacji byłoby błędem przy jednym wyniku biopsji wskazującym na raka. Powołał się na słowa biegłego, który uczy studentów, że jeśli jedna biopsja wskazuje raka, a inne nie, to te pozostałe uspakajają tylko pacjenta, a nie lekarza. Według sądu, w tym przypadku było rozpoznanie raka - biopsja wykonana w ŚCO jednoznacznie stwierdzała raka, natomiast wykonana wcześniej prywatnie, zalecająca histopatologiczną weryfikację zmiany - nie była "stanowcza", "decyzyjna". Oskarżeni kierowali się rozpoznaniem raka. Sąd podkreślił, że nie zna się na medycynie, a sala sądowa nie jest miejscem na rozstrzyganie sporów między specjalistami medycyny dotyczących "wzorca" dobrego lekarza chirurga-onkologa i tego, jak się on powinien zachować. Dodał, że sąd nie może zajmować się kwestią odpowiedzialności innych osób niż oskarżeni. Sąd uznał za prawdziwe słowa poszkodowanej, że pokazywała ona lekarzom wyniki zrobione prywatnie wskazujące na zmianę łagodną, czemu lekarze zaprzeczają. Wyniki zaginęły, prokuratura nie zdołała znaleźć osób odpowiedzialnych za ich zniknięcie z historii choroby. Prokuratura żądała dla oskarżonych kary dwóch lat pozbawienia wolności w zawieszeniu na cztery lata oraz grzywny. W jej ocenie, działanie oskarżonych stanowiło karalny błąd w sztuce lekarskiej. Obrońcy wnosili o uniewinnienie, argumentując m.in. że gdyby chirurdzy zawsze zastanawiali się, czy patolodzy popełnili błąd, to w nieskończoność zlecaliby kolejne badania i nigdy nie zdecydowali się na operację. Lekarze uważają, że są niewinni. Podkreślali, że wykonali swe obowiązki zgodnie z najlepszą wiedzą i procedurami.