Gdy dziesięć lat temu <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-angela-merkel,gsbi,1019" title="Angela Merkel" target="_blank">Angela Merkel</a> z impetem przejmowała władzę, bezwzględnie wykorzystując przy tym słabość swojego - uwikłanego w aferę związaną z finansowaniem <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-cdu,gsbi,1020" title="CDU" target="_blank">CDU</a> - promotora, o mającym wkrótce nastąpić kryzysie migracyjnym nikt jeszcze ani za bardzo nie wiedział, ani nie myślał. Zorientowanej na cel kanclerz sprzyjało zarówno otoczenie wewnętrzne jak i zewnętrzne. Z niemalże zabójczą precyzją wyeliminowała wszystkich realnych konkurentów w swojej partii i posługując się wysoce pożądanym w polityce oportunizmem wypracowała wyjątkowo trwały model przywództwa, który przez długi czas określano nawet mianem bezalternatywnego. Jej pozycję wzmacniała również słabość partnerów stojących na czele pozostałych krajów europejskich, zwłaszcza tych aspirujących do rangi liderów. Błędna kalkulacja Dobra passa niemieckiej kanclerz utrzymywała się długo, bo aż do sierpnia 2015 roku, gdy przedkładając humanitaryzm ponad bezpieczeństwo zdecydowała się uchylić przed migrantami drzwi, co zostało odczytane wprost jako zaproszenie do Niemiec. Rzeczywistość okazała się jednak znacznie bardziej okrutna niż Angela Merkel to skalkulowała. Szanse na pokój w Syrii, z której najczęściej, i to w ilościach masowych, przybywają imigranci, są i jeszcze długo będą bliskie zeru, a Europa nieoczekiwanie zderzyła się z falą terroryzmu. Obecnie argumenty przemawiające przeciwko niemieckiej kanclerz przestały być tylko frazesami, po które sięgali i coraz częściej sięgają jej najbardziej zaciekli przeciwnicy. Co więcej, zdążyły już nawet zyskać twarde poparcie w deklaracjach składanych przy urnach. Według ostatecznych wyników w wyborach do Izby Deputowanych w Berlinie CDU, czyli partia kanclerz zdobyła zaledwie 17,6 proc. głosów, osiągając tym samym najgorszą lokatę w powojennej historii RFN. Znacznie większa kompromitacja miała miejsce jednak trzy tygodnie temu. W wyborach regionalnych w Meklemburgii-Pomorzu Przednim CDU kanclerz Angeli Merkel zdobyła tylko 19 proc. głosów, a co więcej przegrała z prawicową antyislamską Alternatywą dla Niemiec (AfD), która uzyskała aż 20,8 proc. głosów. Dobra mina do złej gry Mimo ewidentnej porażki i utraty społecznego poparcia Merkel pokazuje dobrą minę do złej gry, jak sama zapewnia broni jeszcze nie składa i z uporem maniaka powtarza, że "zmiana polityki migracyjnej byłaby sprzeczna z konstytucją". "Jestem przewodniczącą partii, nie chowam głowy w piasek, przejmuję oczywiście tę część odpowiedzialności, która wynika z moich funkcji szefowej partii i niemieckiej kanclerz" - oświadczyła na niedawnym spotkaniu z dziennikarzami. Zadeklarowała też, że "będzie starała się lepiej tłumaczyć obywatelom politykę migracyjną rządu". W ocenie profesora doktora habilitowanego Erharda Cziomera, eksperta w dziedzinie stosunków polsko-niemieckich, kanclerz Niemiec przyjęła postawę wyczekującą, bo nie zadeklarowała otwarcie, czy będzie starowała w wyborach, czy nie. Jednocześnie wskazuje, że scenariusz wyborczej klęski CDU w Berlinie był do przewidzenia. - Partia Merkel osiągnęła najgorszy wynik w powojennej historii Niemiec, bo żeby zejść do poziomu partii, która co prawda zajmuje drugie miejsce, ale z zaledwie z 17 punktami procentowymi, to jest niegodne dla - jak oni to nazywają - partii ludowych - argumentuje. Nowa konstelacja - Z drugiej strony pamiętajmy, że tworzy się zupełnie nowa konstelacja. CDU jest obecna w koalicjach tylko w sześciu krajach związkowych, z czego w dwóch występuje jako "junior partner". Innymi słowy SPD i pozostałe partie mają już przewagę w skali federalnej, czyli w drugiej izbie parlamentu, w związku z tym w Berlinie prawdopodobnie powstanie koalicja czerwono-czerwono-zielona, czyli zrzeszająca SPD, Zielonych i Lewicę. Ta ostatnia pięć lat temu przegrała dość znacznie, a teraz uplasowała się wysoko i osiągnęła ponad 16 punktów procentowych - dodaje. Specjaliści w zakresie badania partii politycznych zwracają uwagę, że Berlin może okazać się wymiernym prognostykiem na przyszłość i wiele wskazuje na to, że zmiany tam następujące zyskają przełożenie na szczeblu federalnym. Czy tak będzie istotnie przekonanym się już jesienią 2017 roku, gdy nastąpi rozstrzygnięcie przy urnach. Gwałtownych ruchów na niemieckiej scenie politycznej - w opinii naszego rozmówcy - raczej nie należy się jednak spodziewać, choćby z tak prozaicznego powodu, że kandydatów mogących zastąpić Merkel na stanowisku - przynajmniej jak na razie - zbyt wielu nie ma. - Kanclerz Merkel do końca będzie zwlekała z deklaracją, czy będzie kandydowała czy nie, a ostatecznej odpowiedzi udzieli dopiero w grudniu. Nie jest też tak do końca pewne, kto miałby ją zastąpić. Co prawda mówi się o Wolfgangu Schauble, ale z jego osobą związana jest już zupełnie inna historia, która zmusza nas do cofnięcia się w czasie, konkretnie do roku 2000, kiedy miała miejsce afera związana z osobą Kohla - tłumaczy. Zachwiane przywództwo Scenariusz zakładający wybór Schauble - przede wszystkim ze względu na stan jego zdrowia - byłby jednak rozwiązaniem doraźnym i chwilowym, choć nie niemożliwym, zwłaszcza w sytuacji gdyby Merkel opowiedziała się za wariantem własnej kapitulacji. Faktem jest, że jej pozycja jako przywódczyni została zachwiana. - To nie jest ta Angela Merkel sprzed dziesięciu lat i widać wyraźnie, że jej notowania słabną, mimo że zaostrzyła politykę wobec migrantów. Nie może sobie jednak pozwolić na publiczne przyznanie się do błędu - zaznacza ekspert. - Gdyby podjęła decyzję o niekandydowaniu w jesiennych wyborach, to wtedy moim zdaniem wybór większości padnie na ministra finansów, mimo że ma on problemy zdrowotne. Jest to osoba ciesząca się największym autorytetem i mająca na swoim koncie duże sukcesy, zwłaszcza w dziedzinie gospodarki. Zresztą zawsze wspierał Merkel i ona odwdzięczała mu się tym samym i nigdy przeciwko niemu nie występowała - dodaje. Spekuluje się również, że na stanowisku kanclerza Merkel mógłby zastąpić poza Wolfgangiem Schauble, przewodniczący CSU i jednocześnie premier Bawarii Horst Seehofer lub szef SPD i obecny wicekanclerz Sigmar Gabriel. Ten pierwszy zbił największy kapitał polityczny na otwartej krytyce taktyki Merkel wobec uchodźców. Jego zarzuty nie są pozbawione podstaw. Prawdą jest, że można śmiało mówić o niekontrolowanym przepływie uchodźców. Tylko w ubiegłym roku do Niemiec przyjechało ponad milion imigrantów. W tym roku - przynajmniej według statystyk - ma być ich ponad 300 tysięcy. Kłopotliwa niejednoznaczność Prof. Cziomer zwraca jednak uwagę, że kryzys związany z uchodźcami nie jest tak jednoznaczny, jak wynika to z większości pojawiających się w debacie publicznej opinii, choć jednocześnie wskazuje na ewidentne błędy, których dopuściła się Angela Merkel. - W Meklemburgii-Pomorzu Przednim, czyli w swoim okręgu wyborczym, kanclerz Niemiec wzięła na siebie odpowiedzialność i dlatego tam wygrała. W Berlinie tego zabrakło i dlatego rozlała się fala krytyki. Tyle tylko, że na szczeblu lokalnym można obarczyć winą pomniejszych polityków, na poziomie centralnym opór jest już większy i naprawić sytuacje odpowiednimi wypowiedziami jest znacznie trudniej - tłumaczy. - W Niemczech polityka wobec uchodźców nie jest jednak tak jednoznacznie oceniana przez wszystkich, jak u nas w Polsce. Różne koła przemysłowe taktykę Merkel popierały, tylko teraz na światło dzienne wychodzą jej mankamenty. Faktem jest, że początkowo do Niemiec bez jakiejkolwiek kontroli wpuszczono 100 tysięcy przybyszów. Wielu z nich po dziś dzień nadal jest niezarejestrowanych albo posługuje się fałszywymi dokumentami. Alarm w tej sprawie podnoszą przede wszystkim urzędnicy w Bawarii - dodaje. Wysoka cena za niefrasobliwość Jak skomplikowany i jednocześnie łatwy do wykorzystania w politycznej grze jest problem związany z wydalaniem uchodźców pokazały zamieszki, do których doszło w Budziszynie. Cena, jaką płaci Angela Merkel za swoją swojego rodzaju niefrasobliwość w decyzjach, jest bardzo wysoka. - Najłatwiej zaatakować ją, wykorzystując w tym celu uchodźców, bo w tej kwestii ewidentnie dopuszczono się zaniedbań typu formalnego i ona się nawet do tego w pewnym sensie przyznała, stwierdzając, że najpierw trzeba było pomóc Włochom oraz Grekom i próbować w ten sposób zażegnać narastający kryzys - wyjaśnia nasz rozmówca. - Otwarcie granic wykorzystano w grze przeciwko Niemcom, a sama kanclerz, która zawsze brylowała na parkiecie dyplomatycznym i starała się wszystko załatwić, jest dziś w pewnym sensie izolowana. Z kolei w polityce wewnętrznej wzrasta poczucie braku zaufania i coraz częściej dochodzą do głosu obawy, że obecny - wysoki - poziom życia nie zostanie utrzymany, czym zręcznie rozgrywają aktywiści z ugrupowań nacjonalistycznych - dodaje. Dowodem na to są rosnące w dość zaskakującym tempie notowania antyestabliszmentowej, atyimigranckiej i skrajnie populistycznej Alternatywy dla Niemiec. - Jeszcze trzy czy dwa lata temu sądzono, że nie uda im się utrzymać na politycznej scenie. Dziś w wyborach lokalnych niemal we wszystkich regionach przekraczają 10 czy 12 procent, a czasem nawet 20 procent. Co więcej, poparcie z ostatnich miesięcy pozwala stwierdzić, że w jesiennych wyborach do Bundestagu łatwo wejdą - wylicza profesor Cziomer. - To jest wina Angeli Merkel, bo oni na krytyce jej polityki budują całe swoje poparcie i proces ten jest już nie do zatrzymania. Oczywiście AfD jeszcze długo nie będzie rządziła Niemcami, ale będziemy mieli do czynienia z zupełnie nową sytuacją - przestrzega. Tajemnica sukcesu Angeli Merkel Tajemnica sukcesu Angeli Merkel polega na tym, że choć nie była lubiana przez dużą część społeczeństwa, to przede wszystkim była gwarantem bezpieczeństwa, a swoją strategię wsparła na precyzyjnie skalkulowanym pragmatyzmie. - Wprowadzała do polityki ład oraz porządek i nie była bohaterką afer. Oczywiście przedstawiciele środowisk prawicowych mają do niej pretensje, że adoptowała różne pojęcia lewicowe. Przykładowo jak ze strony SPD wyszła jakaś interesująca propozycja, to ona tak posterowała rozwojem wydarzeń, że koniec końców wychodziło na to, że to była jej inicjatywa - wyjaśnia nasz rozmówca. - W ten sposób przez dobre dziesięć lat udawało jej się rządzić i to z poparciem sięgającym 41-42 procent, podczas gdy teraz spada ono do zaledwie 31 procent. Mam w tym przypadku na myśli badania opinii społecznej organizowane w skali całego kraju. Sytuacja wymknęła się spod kontroli Rzeczywistość okazała się zdecydowanie bardziej złożona i dlatego okres pewnej stabilności bezpowrotnie mija. Jeszcze pół roku temu wszystko było znacznie bardziej przewidywalne, obecnie takim być przestaje. Niemcy dbają o to, żeby bezrobocie było niskie, a zarobki utrzymywały się na odpowiednio wysokim poziomie. Z kolei uchodźcy pojawili się w Niemczech po to, że, żeby pracować taniej, ale z drugiej strony należy pamiętać, że ponoszone z tego tytułu koszty, związane przede wszystkim z ich integracją, są ogromne. Co prawda czynnik demograficzny odgrywa bardzo ważną rolę, ale Angela Merkel nie miała ani mandatu społecznego, ani mandatu politycznego, żeby tak to się wszystko potoczyło i ostatecznie wymknęło spod kontroli - uzasadnia ekspert. Dopytywany o wykorzystywany przez Merkel w strategicznie ważnych momentach oportunizm wskazuje, że był on przez nią stosowany, ale do czasu. - Proszę zwrócić uwagę, że kiedy w 2009 roku sprawa energii atomowej była już niemalże przesądzona i podjęto decyzję, że w ciągu najbliższych lat będzie ona eliminowana, Merkel po dojściu do władzy ustawę wprowadzoną przez SPD zlikwidowała. Trzy laty później doszło jednak do awarii w Fukushimie i kanclerz podczas trzygodzinnego lotu z Brukseli do Berlina przeanalizowała polityczne koszty swojego posunięcia, czyli ile wyborów może przegrać i potrafiła to, co kiedyś przywróciła po prostu zmienić i tym samym naraziła Niemcy na ogromne koszty finansowe. Wtedy poszła jednak za ciosem, nie zawahała się, przeprowadziła wszystko konsekwentnie i kolejne elektrownie, jedna po drugiej, były zamykane. Posługując się tym przykładem można śmiało stwierdzić, że gdy Merkel dochodzi do przekonania, że coś jest słuszne i przyniesie korzyści, czy to w polityce wewnętrznej, czy to w międzynarodowej, to wtedy się nie cofa i w swoim postanowieniu trwa wyjątkowo uparcie - wskazuje nasz rozmówca. Dwie kluczowe decyzje Kluczowe dla całej kariery niemieckiej kanclerz okazały się dwie decyzje - związana właśnie z energią atomową oraz ta dotycząca uchodźców. Wiele wskazuje na to, że ta ostatnia okaże się początkiem jej końca. - W mojej ocenie ona częściowo jej nie przekonsultowała i po prostu kierowała się instynktem, a jak ktoś jest ponad dziesięć lat u władzy, ma poczucie, że może sobie na takie posunięcie pozwolić. Jednak decyzja w sprawie uchodźców okazała się wyjątkowo kosztowna i stała się pretekstem dla zawodowych przemytników, którzy bezwzględnie wykorzystali sytuację i niedolę zmierzających na Stary Kontynent przybyszów - wylicza specjalista. - Europa dla wielu z nich jest bardzo atrakcyjna i z tego powodu przez bardzo długi czas będziemy zmagać się z tym problem i żadne stawianie murów czy płotów w zażegnaniu kryzysu migracyjnego niewiele pomoże - dodaje. Z tego powodu decyzja Angeli Merkel okazała się nieprzemyślana i tak dla niej karkołomna. - Kanclerz miała pole manewru i mogła wykonać pewne ruchy jeszcze pół roku, natomiast w chwili obecnej jest już dla niej za późno. Nawet jeśli zdecydowałaby się posypać głowę popiołem, to zbyt wielu ludzi by tym gestem do siebie nie przekonała. Wszyscy już widzą, że ratuje swoją skórę - puentuje nasz rozmówca. Tym samym rzeczywistość dla kanclerz może okazać się wyjątkowo brutalna, a jej los poniekąd zdaje się być już przesądzony.