Szef rządu podczas piątkowego wiecu wyborczego w Cagliari na Sardynii powiedział, że porównują go do Hitlera, do Mussoliniego albo do tego argentyńskiego dyktatora, który pozbywał się swych przeciwników wywożąc ich samolotem razem z piłką, a potem otwierał drzwi i mówił: "jest ładna <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tagi-pogoda,tId,93486" title="pogoda" target="_blank">pogoda</a>, idźcie sobie pograć". Kiedy w reakcji na te słowa rozległy się gromkie śmiechy sympatyków Berlusconiego, zastrzegł on: "To może śmieszyć, ale to jest dramatyczne". Prasa w Argentynie nagłośniła tę wypowiedź ostro krytykując włoskiego premiera za drwiny z tysięcy tzw. desaparecidos, czyli ofiar dyktatury wojskowej z lat 70. i 80. ubiegłego wieku. Zaprotestowały stowarzyszenia rodzin zabitych. W środę ambasador Włoch w Argentynie został wezwany do MSZ tego kraju, gdzie usłyszał, że jego władze są "zaniepokojone i dotknięte" żartem z tzw. lotów śmierci. Ambasador tłumaczył, że słowa Berlusconiego były "pomyłką" i zapewnił, iż ma "absolutną pewność", że w wypowiedzi tej nie krył się żaden zamiar urażenia kogokolwiek. Dyplomata w geście pojednania spotkał się następnie z przedstawicielami kilku organizacji krewnych ofiar reżimu. Centrolewicowa włoska opozycja nazwała żart premiera "niegodną gafą" oraz "kalumniami" i domaga się obecnie, aby publicznie za nią przeprosił. Pojawiły się również żądania, aby minister spraw zagranicznych Franco Frattini zreferował we włoskim parlamencie okoliczności tego poważnego kryzysu dyplomatycznego między obu krajami.