Postulat o wprowadzaniu zakazu noszenia muzułmańskich szat zakrywających całe ciało pojawił się na niedawnym zjeździe CSU. Zdaniem gazety, tego rodzaju zakaz byłby w Niemczech "śmiałą innowacją". "Jeżeli muzułmanki mają możliwość oglądania świata jedynie poprzez niewielką szparę w zakrywającej ich ciało materii, to jest to równoznaczne z odrzuceniem zachodnich wartości" - gazeta przytacza fragment uzasadnienia wniosku o zakaz. Jak zaznacza "Rz", pomysłodawcom chodziło przede wszystkim o hidżab i burkę, które są noszone przez muzułmanki w miejscach publicznych. Pierwszy problem pojawił się jednak, kiedy Ilse Aigner, minister gospodarki w bawarskim rządzie, ogłosiła, że zakaz zasłaniania szczelnie całego ciała miałby dotyczyć także turystek z krajów muzułmańskich. Taka opinia szybko wywołała lawinę protestów, gdyż zdaniem branży turystycznej, byłoby to poważne utrudnienie. Dyskusja na temat typowego ubioru muzułmanek jest dyskutowana w Niemczech od dawna. Zwłaszcza po ubiegłorocznym wyroku Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, który w zakazie tego rodzaju wprowadzonym we Francji nie dopatrzył się naruszenia zasady wolności wyznania, swobód obywatelskich czy działań dyskryminacyjnych. Jak przypomina gazeta, zakaz ten funkcjonuje we Francji od pięciu lat. W ustawie, która reguluje te kwestię nie ma żadnego odniesienia do islamu ani mowy o nikabie czy burce, lecz o ubiorze zasłaniającym szczelnie całe ciało. Mimo licznych protestów, zakazu nie cofnięto. Jak jednak zauważa gazeta, część muzułmanek, mimo zakazu, nadal ubiera swoje tradycyjne stroje, nie zważając przy tym na sankcje w postaci 150 euro grzywny i rewizje osobiste. "Rz" zaznacza także, że wspomniane kobiety nie zawsze płacą same, gdyż zwalczający zakaz biznesmen Rachid Nekkaz przejmuje ich grzywny. Wydał na to do tej pory podobno 200 tys. euro.