Korespondent amerykańskiej gazety Michael Birnbaum odwiedził lotnicza bazę NATO w estońskim Amari. Jak usłyszał od stacjonujących tam niemieckich pilotów, w bazie nieustannie słychać alarm ostrzegający przed zbliżaniem się rosyjskich samolotów wojskowych do natowskiej przestrzeni powietrznej. Dziennikarz "The Washington Post" napisał, że jednego dnia doliczył się co najmniej trzynastu rosyjskich myśliwców. Niemieccy piloci nie ukrywają, że ich powietrzne spotkania z rosyjskimi samolotami są na porządku dziennym. I są to naprawdę bardzo bliskie spotkania. Często samoloty lecą niecałe dziesięć metrów obok siebie, co umożliwia pilotom wzajemne pozdrowienie się machnięciem ręką. Ostatnio zdarzył się jednak niesympatyczny incydent, gdy rosyjski pilot pokazał swemu niemieckiemu odpowiednikowi środkowy palec, co uważane jest za obraźliwy gest. "Chyba naoglądał się za dużo filmu 'Top Gun'" - bagatelizuje zachowanie Rosjanina podpułkownik Swen Jacob, dowódca niemieckiego kontyngentu lotniczego w Estonii. Jak ujawnia, od września doszło do trzydziestu czterech incydentów z udziałem rosyjskich myśliwców Su, samolotów rozpoznawczych Ił czy transportowców An. Co gorsza, Rosjanie latają bez włączonych transponderów, co czyni ich niewidzialnymi dla samolotów pasażerskich. Ryzyko katastrofy powietrznej jest ogromne. "Rosyjskie myśliwce są zawsze uzbrojone po zęby. Mają sześć rodzajów rakiet. W sumie mogą posiadać na wyposażeniu nawet dziesięć pocisków rakietowych" - opowiada Jacob. Jednocześnie natowscy dowódcy powietrzni zapewniają, że rosyjskie prowokacje są bardziej uciążliwe i irytujące, niż zagrażające bezpieczeństwu. Rosjanie nie szykują się do ataku na państwa NATO - uspokajają na łamach "The Washington Post". Jednak zachowanie Rosjan może spowodować katastrofę w powietrzu, a stąd już tylko krok do eskalacji konfliktu. Jeden z wyższych dowódców NATO przyznał również, że jeżeli uzbrojony rosyjski myśliwiec weźmie na cel samolot Paktu Północnoatlantyckiego, to jest to powód, by go zestrzelić. Jacob przypomina, że natowskie zalecenie są jasne i czytelne. Gdy rosyjski samolot wkracza w przestrzeń międzynarodową, zadaniem natowskich samolotów jest wyłącznie monitorowanie jego zachowania. W tym roku doszło już do sześciuset tego typu incydentów. Jeżeli jednak Rosjanie naruszą przestrzeń powietrzną NATO, co w tym roku w samej Estonii miało miejsce pięciokrotnie, sytuacja może gwałtownie zmierzać w stronę konfliktu. W takim przypadku piloci Paktu mają obowiązek skomunikować się przez radio z pilotem naruszającym granicę. Gdy to nie poskutkuje, pilot ma zaprezentować uzbrojenie samolotu i "wypchnąć" rosyjski samolot z naruszonej strefy. Przedostatnim ostrzeżeniem jest wypalenie flary. Otwarcie ognia to ostateczność - o tym zadecydować muszą jednak wyżsi dowódcy NATO - komentuje Jacob. Pomimo powagi sytuacji, zdarzają się również i sympatyczne wypadki. W zeszłym roku jeden z rosyjskich pilotów połączył się radiowo z niemieckim pilotem, by złożyć mu życzenia bożonarodzeniowe. Jednak wszyscy mają świadomość, że sprawy są bardzo napięte. "Nasi piloci doskonale wiedzą, co mogłoby się stać, gdyby zrobili coś złego, niemądrego czy głupiego. Rosjanie zresztą też" - stwierdził Jacob. Według "The Washington Post", <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-wladimir-putin,gsbi,9" title="Władimir Putin" target="_blank">Władimir Putin</a> wyciągnął konflikt z Zachodem na nowy poziom. Komentatorzy nie mają wątpliwości, że ma to związek z wyborami prezydenckimi w Ameryce. Putin zamierza bowiem rozmawiać z nowym prezydentem Stanów Zjednoczonych z pozycji dominującej. Tymczasem zajęta wyborami Ameryka nie ma bowiem na tyle energii, by zastopować rosyjskiego prezydenta w osiągnięciu tego celu.