Do Krakowa nie mógł powrócić m.in. Łukasz. - O odwołanym locie dowiedzieliśmy się 10 godzin przed planowanym odlotem. Przewoźnik zaproponował nam dwie opcje - albo zwrot pieniędzy, albo darmowy lot w innym terminie i do innego miasta. Dzień później mogliśmy lecieć do Warszawy, ale te bilety błyskawicznie się rozeszły. Dopiero pięć dni później do Krakowa. Poprosiliśmy więc o zwrot pieniędzy - relacjonuje Łukasz, który do Bułgarii poleciał z rodziną. Nie udało mu się kupić biletów na powrót u konkurencyjnego przewoźnika. - Bilety na 8 sierpnia do Katowic, czyli w tym samym dniu, kiedy mieliśmy lecieć, skończyły się po kilku minutach. Został lot 10 sierpnia także do Katowic - opowiada. Na strajku Ryanaira skorzystali inni przewoźnicy, którzy błyskawicznie podnieśli cenę biletów. - Chwilę po tym, gdy dowiedzieliśmy się, że lot jest odwołany, bilety kosztowały 250 zł. Co pół godziny cena rosła o 100 zł. Po 2,5 godz. bilety kosztowały już ok. 800 zł - mówi Łukasz. W Bułgarii utknął także Tomasz z Krakowa. O odwołaniu lotu dowiedział się dwie godziny przed wylotem. Właśnie miał wychodzić z walizkami z hotelu. - Nie mamy jak wrócić, bo wszystkie samoloty są pełne, będziemy musieli tu zostać do piątku lub dłużej - mówi Tomasz. Polscy turyści denerwują się, że zostali uwięzieni w Bułgarii, ponieważ dłuższy pobyt generuje dużo większe koszty. Mimo że Bułgaria nie jest zbyt drogim krajem, to i tak dodatkowe trzy dni będą kosztować ich ok. 1000 zł więcej. Po powrocie zamierzają domagać się zwrotu tych pieniędzy. (AM)