- Kiedy ludzie widzą próbę otrucia dysydenta i domyślają się, że zorganizowali to wysocy rangą urzędnicy rosyjscy, to myślę, że nie jest to dobre dla narodu rosyjskiego - powiedział Pompeo. Podkreślił, że Waszyngton i wszyscy jego europejscy sojusznicy chcą, aby Rosja "wobec osób odpowiedzialnych za to wyciągnęła konsekwencje". Pompeo dodał, że Amerykanie będą próbowali we własnym zakresie zidentyfikować sprawców ataku na Nawalnego. -To jest coś, czemu będziemy się przyglądać, oceniać i upewniać się, że robimy to, co musimy zrobić, aby zmniejszyć prawdopodobieństwo, że coś takiego się powtórzy - wyjaśnił Pompeo. Pięć dni wcześniej prezydent USA <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-donald-trump,gsbi,16" title="Donald Trump" target="_blank">Donald Trump</a> mówił, że Waszyngton nie ma obecnie dowodów na to, że Nawalny został otruty. Przyznał jednak, że nie ma też żadnych powodów, aby wątpić w ustalenia rządu Niemiec, iż tak właśnie się stało i że do otrucia użyto substancji paraliżującej system nerwowy. Nawalny został hospitalizowany 20 sierpnia w Omsku na Syberii. Poczuł się źle na pokładzie samolotu lecącego z Tomska do Moskwy i stracił przytomność. Na żądanie rodziny dwa dni później został przetransportowany lotniczym ambulansem do kliniki Charite w Berlinie, gdzie został poddany szczegółowym badaniom i intensywnemu leczeniu. W zeszłym tygodniu kanclerz Niemiec <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-angela-merkel,gsbi,1019" title="Angela Merkel" target="_blank">Angela Merkel</a> poinformowała, że Nawalny stał się ofiarą "próby zabójstwa przez otrucie", a laboratorium Bundeswehry, badające pobrane od niego próbki, wykryło, że rosyjskiego opozycjonistę usiłowano otruć bojowym środkiem chemicznym z grupy nowiczok.