Konferencja w Limie rozpoczęła się 1 grudnia, według planu ma się zakończyć w piątkowy wieczór. Niewykluczone, że rozmowy z udziałem przedstawicieli 195 państw przeciągną się do późnych godzin nocnych, bo kompromisu jak nie było, tak nie ma. Toczące się w stolicy Peru dyskusje mają doprowadzić do powstania ujednoliconego tekstu porozumienia ws. zmian klimatycznych. Dokument ten ma zostać zatwierdzony na szczycie w Paryżu pod koniec 2015 roku. Najważniejszym punktem rozmów jest osiągnięcie kompromisu co do tego, czy kraje rozwijające się powinny stosować te same prawa w zakresie ograniczenia emisji gazów cieplarnianych, co najpotężniejsze gospodarki świata. Zdania w tej sprawie są podzielone. Przedstawiciele części najzamożniejszych krajów optują za takim rozwiązaniem. Zgadzają się na ograniczenie emisji, ale zastrzegają, że podobny ruch powinny zrobić przywódcy krajów rozwijających się. Takie zdanie w imieniu Stanów Zjednoczonych wyraził w Limie John Kerry. "Wiem, że to jest trudne dla krajów rozwijających się, ale musimy pamiętać, że obecnie ponad połowa emisji pochodzi z tych krajów, dlatego muszą również włączyć się do działania" - powiedział sekretarz stanu USA. John Kerry dodał, że porozumienie jest koniecznością, ponieważ utrzymanie emisji na obecnym poziomie oznacza, że świat będzie zmierzać w kierunku tragedii. Stanowiska Stanów Zjednoczonych nie podzielają m.in. Chiny. Optują nie za jednakową, ale wspólną, lecz zróżnicowaną odpowiedzialnością za emisję gazów cieplarnianych.