Ładunek został prawdopodobnie ukryty w plecaku porzuconym przed wejściem do terminala. Eksplodował w chwili, gdy pod halą przylotów kłębiły się tłumy czekające na samolot. - To była potężna i głośna eksplozja - powiedział jeden z pracowników lotniska. - Widziałem latające ciała. Informację o Amerykanach potwierdziła ambasada USA w Manili. Straty materialne są poważne. Na otoczonym przez władze i zamkniętym lotnisku zawieszono ruch samolotów. Policja przystąpiła do śledztwa, doszło do licznych aresztowań. Żadne ugrupowanie nie przyznało się do zamachu. Pół godziny później doszło do eksplozji przed przychodnią w mieście Tagum niedaleko Davao. Reuter podał, że zginęła tam jedna osoba, a trzy zostały ranne. Policja zdementowała swoje wcześniejsze doniesienia o wybuchu, który miał nastąpić na dworcu autobusowym w Davao. Po zamachach prezydent Gloria Arroyo zwołała pilne posiedzenie gabinetu ds. bezpieczeństwa. Zapowiedziała na nim, że odpowiedzialni za atak nie unikną kary. Prosto z tego spotkania do Davao udali się ministrowie spraw wewnętrznych i obrony. Davao to największe miasto południowofilipińskiej wyspy Mindanao, gdzie armia od tygodni prowadzi zakrojoną na szeroką skalę ofensywę przeciwko islamskim separatystom z grupy Abu Sajefa. Grupa ta - odpowiedzialna za wiele porwań dla okupu - chce oderwać islamskie południe Filipin od katolickiej reszty kraju i utworzyć na Mindanao i przyległych wyspach państwo muzułmańskie. W Manili, a także w Waszyngtonie, dyskutowano w ostatnich dniach na temat możliwości skorzystania z pomocy wojsk USA w operacji przeciwko separatystom. Ostatecznie pomysł odrzucono, ponieważ konstytucja Filipin zakazuje obecności obcych sił na terenie kraju. Na południu Filipin przebywa jednak od zeszłego roku około tysiąca instruktorów armii amerykańskiej, szkolących żołnierzy filipińskich w zwalczaniu terroryzmu. W rebelii trwającej na południu Filipin na większą skalę od 1972 r. zginęło już w sumie 120 tysięcy ludzi.