Dr hab. Agnieszka Legucka zwraca uwagę, że do niedzielnego incydentu doszło na Morzu Czarnym, w pobliżu miejscowości Teodozja, a nie, jak podawano w części doniesień - na Morzu Azowskim. - Ukraińskie kutry artyleryjskie wypłynęły z Odessy na terytorium Ukrainy i przepływały w okolicach Krymu, gdzie zostały zaatakowane. One, owszem, płynęły w kierunku Morza Azowskiego i docelowym punktem miał być Mariupol, ale do incydentu doszło jeszcze na Morzu Czarnym, w rejonie Cieśniny Kerczeńskiej. W odpowiedzi Rosja zablokowała cieśninę dla statków wojskowych i cywilnych - komentuje dla Interii dr hab. Legucka. Fakt, że do incydentu doszło na Morzu Czarnym, ma duże znaczenie z punktu widzenia prawa międzynarodowego. Akwen ten podlega bowiem konwencji o prawie morza z 1982 roku, która mówi m.in. o tym, że państwa mają prawo do 12 mil morskich wód terytorialnych. - Jeżeli uznamy, że Krym jest rosyjski, to wówczas Ukraińcy naruszyli terytorium Federacji Rosyjskiej. Jednak społeczność międzynarodowa nie uznaje Krymu za terytorium rosyjskie, włącznie z Polską, Stanami Zjednoczonymi czy nawet Białorusią, a więc sojusznikiem Rosji. Zatem w interpretacji społeczności międzynarodowej Ukraińcy nie naruszyli rosyjskich wód terytorialnych, bo pływali w pobliżu swojego terytorium - wyjaśnia Agnieszka Legucka. Dlaczego jednak Rosjanie zdecydowali się na tak radykalne środki jak ostrzał ukraińskich jednostek? - Rosjanie dali do zrozumienia Ukraińcom, że nie pozwolą, by jakiekolwiek ukraińskie jednostki wojskowe wpływały do Morza Azowskiego - tłumaczy ekspertka. Ostrzelane ukraińskie kutry to nowy nabytek ukraińskiej marynarki, zostały oddane do użytku latem tego roku. Ich trasa bardzo nie spodobała się Moskwie. - Dąży ona do tego, by Morze Azowskie było wojskowo zdominowane przez Federację Rosyjską. Nie było w jej interesie, by Ukraina miała swoje siły wojskowe na Morzu Azowskim. Stąd agresywna reakcja - usłyszeliśmy. - Patrząc szerzej, jest to kolejny akt okupacji Ukrainy, teraz nie o charakterze lądowym, a morskim. Do kolejnych incydentów z pewnością będzie dochodziło - uważa dr hab. Agnieszka Legucka. Rozmawiał Michał Michalak