Obama rozmawiał z prasą podczas wspólnej konferencji prasowej z premierem Australii Tonym Abbottem, którego przyjął w Białym Domu. Jak powiedział, w interesie Stanów Zjednoczonych leży to, by "dżihadyści nie zdobyli przyczółku w Iraku". Dodał, że trzeba będzie podjąć w tym kraju "krótkoterminowe operacje" o charakterze militarnym, a zespół doradcy Białego Domu ds. bezpieczeństwa narodowego bierze teraz pod uwagę "wszystkie opcje". Obama podkreślił, że USA nie cofną się przed akcją militarną, jeśli zaistnieje niebezpieczeństwo dla bezpieczeństwa narodowego. O pomoc poprosił premier Iraku Wcześniej w czwartek "New York Times" poinformował, że ze względu na rosnące zagrożenie ze strony islamskich rebeliantów premier Iraku Nuri al-Maliki zwracał się do administracji prezydenta Obamy z prośbą o przeprowadzenie nalotów na pozycje dżihadystów. Bagdad występował do Amerykanów z prośbą o wsparcie lotnicze kilka razy od marca do maja 2014 roku. Od wtorku na północy Iraku trwa ofensywa Islamskiego Państwa Iraku i Lewantu (ISIL); w czwartek organizacja ta wezwała swych zwolenników, aby posuwali się w stronę Bagdadu. ISIL opanował już znaczne części Mosulu, stolicy prowincji Niniwa na północy kraju, a także sektory w dwóch sąsiednich, głównie sunnickich prowincjach - Kirkuku i Salaheddin. Dżihadyści zdobyli też miasto Tikrit oddalone od Bagdadu zaledwie o 160 km na północ. Wszystkie opcje możliwe, oprócz... Obama podkreślił w rozmowie z dziennikarzami, że sytuacja ta bardzo go niepokoi. Jednak wkrótce po wystąpieniu prezydenta rzecznik Białego Domu Jay Carney sprecyzował, że Waszyngton nie zamierza wysyłać do Iraku kontyngentu wojskowego, a Obama miał na myśli to, że nie wyklucza operacji sił powietrznych. Departament Stanu oświadczył, że w Iraku doszło do "oczywistego, strukturalnego załamania sił bezpieczeństwa w obliczu rebelii". Wyjaśnił też w komunikacie, że Waszyngton rozważa "wszelkie opcje prócz obecności żołnierzy (USA) w Iraku".