Rzecznik koalicji płk Turki al-Malki powiedział na konferencji prasowej w Rijadzie, że śledztwo wszczęte w sprawie sobotniego incydentu trwa oraz że prowadzone są próby ustalenia, skąd dokonano ataków. Wcześniej do przeprowadzenia ataków na saudyjskie dwie instalacje naftowe przyznali się szyiccy rebelianci Huti, zwalczani przez saudyjską koalicję. Al-Malki nie podał więcej szczegółów; zapowiedział jedynie, że rezultaty śledztwa zostaną podane do wiadomości publicznej po jego zamknięciu. Odpowiedzialności Hutich zakwestionowały już wcześniej władze USA. Sekretarz stanu Mike Pompeo winę za ataki przypisał Iranowi, zaś prezydent <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-donald-trump,gsbi,16" title="Donald Trump" target="_blank">Donald Trump</a> na Twitterze zagroził uderzeniem odwetowym, nie precyzując, kogo USA uważają za sprawcę incydentu. Celem sobotnich ataków były dwie instalacje naftowe koncernu Aramco w mieście Bukajk i Churajs na wschodzie Arabii Saudyjskiej. W rezultacie wydobycie saudyjskiej ropy zmniejszyło się o połowę (w skali produkcji światowej spadek o 5 proc.), co spowodowało wzrost cen tego surowca.