Jego zdaniem, Zachód przechodzi przez kryzys cywilizacyjny, którego przyczyną jest system edukacji przesycony neomarksizmem, ideologią, która niszczy narodową tożsamość naszych krajów. Michta alarmuje, że spójność zachodnich demokracji jest w niebezpieczeństwie, co wykorzystają <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-chiny,gsbi,4231" title="Chiny" target="_blank">Chiny</a>. Militarnie i gospodarczo Zachód wciąż jest potęgą, ale u podstaw relatywnej jego słabości leży przekonanie, że instytucje ważniejsze są od kultury i historii, że da się budować demokrację, pomijając długie doświadczenie historyczne każdego z narodów - tłumaczy politolog z amerykańsko-niemieckiego ośrodka. Według niego wiara, że upadek komunizmu oznacza tryumf idei liberalnej, spowodowała, że motorem działania stała się gospodarka, a nie sprawy bezpieczeństwa narodowego. Zachód chyli się ku upadkowi? Politolog nie ma złudzeń Michta twierdzi, że błędem była wiara, iż rozwijając się gospodarczo Chiny zliberalizują się i dopuszczą klasę średnią do głosu w polityce. Według eksperta służyło to tylko zamaskowaniu chęci zysku z przenoszenia zachodniego przemysłu do Chin. Rozmówca "Le Figaro" twierdząco odpowiada na pytanie, czy Zachód chyli się ku upadkowi, i za przyczynę takiego stanu uważa "przeprowadzaną przez elity uniwersyteckie i medialne stopniową dekonstrukcję samej idei Zachodu" oraz to, że zachodni "przywódcy, nie potrafią przekazać wizji świata, do której przyłączyliby się obywatele". "Wstrzymać chińską ekspansję" Przede wszystkim należy wstrzymać wielokierunkową chińską ekspansję - przestrzega politolog. Wzywa do ograniczania liczby chińskich studentów w USA, niedopuszczania, aby firmy podpisywały kontrakty z Komunistyczną Partią Chin (KPCh), oraz do przenoszenia przemysłu i produkcji z Chin z powrotem do kraju. Budowniczowie wielkich fortun amerykańskich, jak Carnegie czy Rockefellerowie, po wzbogaceniu się wielką część majątku przeznaczali na potrzeby kraju - przypomina Michta. I przeciwstawia im współczesne "wielkie przedsiębiorstwa, które zachowują się tak, jakby nie miały ojczyzny". Politolog wzywa zachodnie elity, by "znów nauczyły się patriotyzmu, miłości ojczyzny, jej historycznego dziedzictwa", a przede wszystkim "wzajemnego obowiązku każdego wobec wszystkich, jaki odczuwać musimy, należąc do tego samego narodu". "Śmiertelne zagrożenie dla demokracji" W szkołach powinno uczyć się również o porażkach i błędach, ale nie zapominając o "wspaniałych kartach historii", by pokazać, jak "ludzie wolni przezwyciężać potrafią błędy przeszłości, jeśli łączy ich wspólna tożsamość narodowa" - uważa Michta. I dodaje: "od 1970 r. nie ma w szkołach wychowania obywatelskiego i przestaliśmy się starać o kulturową integrację imigrantów". Profesor ubolewa, że ćwierć wieku, jakie spędził w świecie uniwersyteckim, pozwoliło mu obserwować, jak nauki społeczne sprowadzają się do wyliczania pretensji różnych kategorii ludności, co "musi osłabić podstawy każdej solidnej demokracji". Obalanie pomników, do którego doszło w ostatnim czasie w USA, tłumaczy tym, że radykałowie chcą "uznać całość amerykańskiego projektu narodowego za niedobry". Michta obawia się, że "pęknięcia robią się tak głębokie, że zamieniają USA w 'Bałkany Ameryki Płn.;". Jego zdaniem jest to śmiertelne zagrożenie dla demokracji, nie tylko w Ameryce. "Tę sytuację Chińczycy i Rosjanie postrzegają jako szansę. Widać to na przykładzie geostrategicznego zdecydowania Chin wobec Hongkongu, <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-tajwan,gsbi,4345" title="Tajwanu" target="_blank">Tajwanu</a> czy Indii i w coraz bardziej wrogiej postawie Rosji w Europie i na Bliskim Wschodzie - ocenia amerykański politolog. - Zachód ma jeszcze dość siły, by zwyciężyć w tej rozgrywce, ale brak nam zarówno wspólnej oceny zagrożeń, jak i wizji świata, jaką moglibyśmy przekazać naszym dzieciom". Z Paryża Ludwik Lewin