. Wcześniej Sąd Rejonowy Katowice-Wschód zdecydował o uchyleniu wobec niego aresztu za poręczeniem majątkowym w wysokości 80 tys. zł. - To najlepszy dzień w moim życiu. Jestem szczęśliwym człowiekiem - mówi detektyw. Gazeta zapytała Rutkowskiego m.in. o to, jak traktowano go w areszcie. - Przez cały czas pobytu w Bytomiu nie widziałem ani jednego przestępcy. Byłem najbardziej chronionym więźniem. Za to każdego dnia punktualnie o 20 słyszałem głośne przekleństwa pod swoim adresem. Nie darowali mi nawet w <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-wigilia,gsbi,1163" title="Wigilię" target="_blank">Wigilię</a>. Wrzeszczeli tak do mnie i do kilku byłych policjantów przebywającym w tym zakładzie - opowiada Rutkowski. Detektyw zaprzecza doniesieniom mediów, jakoby poszedł na współpracę z prokuraturą. - To kpina - mówi dziennikowi. Opowiada, w jaki sposób doszło do jego zatrzymania. - Funkcjonariusze zadzwonili do mnie podając się za przedsiębiorcę, który ma problemy i chciałby zlecić mi robotę. Umówiliśmy się na stacji benzynowej. Tam zostałem wyciągnięty z samochodu, rzucony na ziemię i skuty. Kopano mnie - relacjonuje. - W pierwszych chwilach zatrzymania byłem przekonany, że zaatakowali mnie bandyci. Gdyby moi pracownicy przy tym byli, nie oddaliby mnie żywego. Doszłoby do masakry. To nie są zwykli detektywi. Oni służyli w Iraku - stwierdza. Rutkowski podkreśla, że przed zatrzymaniem zawsze stawiał się na wezwania prokuratury. - Tym razem też można było tak zrobić. Po prostu mnie wezwać, jak człowieka. Ale nie, musiano z tego zrobić cyrk na całą Polskę - mówi. - Akt oskarżenia w pana sprawie jest już w sądzie. Nie przyznał się pan do winy - wtrąca dziennik. - Bo ja nie jestem winny. Z Henrykiem M. zawsze spotykałem się w towarzystwie innych osób. Łączyły nas interesy, ale legalne. Nic nie wiedziałem o jego przestępstwach. Te pół miliona, o których mówi, to była pożyczka. 240 tys. oddałem mu do ręki. 260 tys. wpłaciłem w jego imieniu do Urzędu Skarbowego. Miał tam zaległość. Tak się umówiliśmy - twierdzi Rutkowski. Detektyw dodaje, że akt oskarżenia został oparty na zeznaniach jednego świadka. - Na Henryku M. oczywiście. On trzy lata siedział. A po takim czasie za kratkami każdy powie i podpisze to, co mu podsuną do łapy. Wiem, że ABW pokazało M. gazetę, tabloid. Tam był wyssany z palca tekst o tym, jak to zarywam dupy nad morzem i że intratny kontrakt podpisałem. Czyli, że świetnie mi się powodzi, a biedny M. siedzi i cierpi. Czytałem zeznanie M. On tam słowo w słowo mówi tak, jak to potem w akcie oskarżenia napisano - opowiada były poseł Samoobrony. Dodaje, że na czwartek planuje zwołanie konferencji prasowej. - Wtedy więcej powiem. Nie wszystko mogę teraz ujawnić - wyjaśnia. Kończąc rozmowę Rutkowski podkreśla, że jest niewinny. - Jestem silny. Mnie nie można wrobić. Nie boję się. Jestem spokojny, bo nie zrobiłem tego, co mi zarzucają. Udowodnię to w sądzie - mówi "Dziennikowi Zachodniemu".