- Ktoś nas musi bardzo nie lubić - przekonuje szef beskidzkich ratowników. Około połowa funduszy na działalność GOPR pochodzi z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji, resztę środków ratownicy sami pozyskują od sponsorów i innych instytucji, np. urzędów marszałkowskich. Śląski Urząd Marszałkowski przeznaczył w tym roku na działania ratowników 540 tys. zł - 320 tys. zł dla Jurajskiej Grupy GOPR i 220 tys. zł dla beskidzkich goprowców. Tymczasem to Beskidzka Grupa GOPR jest większa i ma więcej pracy... Beskidzka Grupa GOPR działa na terenie Beskidu Śląskiego, Beskidu Żywieckiego, Beskidu Małego oraz Pasma Babiogórsko-Jałowieckiego. To rozległy teren - 2,5 tys. km kw. Grupa jurajska powstała w 1998 roku i jest najmłodsza w Polsce. Teren jej działania to Wyżyna Krakowsko-Wieluńska - obszar 2,3 tys. km kw. I na tym podobieństwa się kończą. W każdej innej statystyce przoduje beskidzki GOPR. W sezonie zimowym tutejsi ratownicy zabezpieczają 45 stacji znajdujących się w ośrodkach narciarskich i schroniskach górskich, z czego pięć stacji jest czynnych cały rok i przez całą dobę. Na terenie działania grupy znajduje się ponad 160 wyciągów narciarskich. Służbę ratowniczą pełni zespół 400 goprowców, w tym 12 zawodowych. Jurajska Grupa GOPR to tymczasem sześć sekcji operacyjnych, które tworzy nieco ponad 100 ratowników, w tym sześciu zawodowych. Również pod względem przeprowadzonych interwencji beskidzcy ratownicy biją na głowę kolegów z Jury - w jednym roku mają tyle interwencji, ile ratownicy naczelnika Piotra Van der Coghena przez trzy lata. Nic więc dziwnego, że goprowcy z Beskidów nie mogą zrozumieć, że marszałek obdarował ich mniejszą dotacją. - Pod każdym względem jesteśmy największą grupą GOPR w Polsce, więc podział środków z Urzędu Marszałkowskiego jest dla mnie wielką zagadką. Dziwi tym bardziej, że rozmawialiśmy z władzami województwa na ten temat, przedstawialiśmy dane, statystyki... Na początku rozmów podział tych pieniędzy miał być równy, co w dalszym stopniu uważałem za niesprawiedliwe, jednakże byłoby jeszcze do zaakceptowania, jako wyraz solidarności i koleżeństwa. Obecną sytuację - 320 tys. zł dla małej grupy jurajskiej i 220 tys. zł dla największej grupy w Polsce, uważam za policzek i potwarz - komentuje Jerzy Siodłak, naczelnik Beskidzkiej Grupy GOPR. Piotr Van der Coghen, naczelnik Jurajskiej Grupy GOPR, nie dostrzega tej dysproporcji w podziale środków. Uważa, że jego jednostka obejmuje tak rozległy teren, że większe pieniądze jej się należą. - Jurajska Grupa GOPR obejmuje działaniem setki jaskiń, dziesiątki ruin średniowiecznych strażnic i zamków, a prócz tego rozległe lasy, jary, piaski, bagna i dzikie zbiorniki wodne. Jest to teren niezmiernie popularny wśród wspinaczy skałkowych, grotołazów i innych amatorów sportów ekstremalnych - paralotniarzy czy kolarzy górskich. Tutaj ruch trwa przez okrągły rok - tłumaczy Piotr Van der Coghen, naczelnik Jurajskiej Grupy GOPR. Urząd Marszałkowski tłumaczy, że "różnica w dofinansowaniu wynika z charakteru działalności ratowniczej obu grup". - W Beskidach większość wszystkich interwencji stanowią wypadki narciarskie na przygotowanych trasach. Do udzielenia pomocy potrzeba jednego, dwóch ratowników wyposażonych w narty i sanie. Na Jurze zdecydowaną większość wszystkich interwencji stanowią wypadki w skałkach, ruinach zamków obronnych, jaskiniach. Do udzielenia pomocy konieczny jest zespół 4-5, a bywa że i nawet 12 ratowników poruszających się terenowymi samochodami ratunkowymi, wyposażonymi w sprzęt alpinistyczny i jaskiniowy, nosze wysokościowe lub jaskiniowe, agregaty, liny, wyrzutnie... - tłumaczy Aleksandra Marzyńska, rzeczniczka prasowa Śląskiego Urzędu Marszałkowskiego. - Trudno mówić o dyskryminacji. W tym roku Grupa Beskidzka GOPR otrzymała o 60 tys. zł wyższe dofinansowanie niż w roku poprzednim. Planowane jest ponadto ogłoszenie konkursu na zakup sprzętu specjalistycznego, w którym beskidzka grupa ma możliwość otrzymania dodatkowych środków - dodaje Aleksandra Marzyńska. Goprowcy z Beskidów nie przyjmują tej argumentacji. - Ktoś nas musi bardzo nie lubić. Obecny podział środków w żaden sposób nie odzwierciedla realnych potrzeb, tu w grę wchodzi jedynie jakiś układ polityczny - zastanawia się głośno Jerzy Siodłak. KRZYSZTOF KACZOROWSKI