Zginął 20-letni mężczyzna, jego 18-letni towarzysz z oparzeniami twarzy, rąk i nóg trafił do Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich. Jak poinformował lekarz dyżurny Grzegorz Knefel, stan pacjenta jest ciężki, choć chłopak jest przytomny. - Jedna z ofiar, to pracownik ochrony; druga to jego kolega. Straty wyceniono wstępnie na 30 tys. zł - powiedział rzecznik śląskiej straży pożarnej, Jarosław Wojtasik. Pożar przez dwie i pół godziny gasiło 8 strażaków. Udało się ustalić, że przyczyną pożaru było podpalenie. Jak ustalili policjanci, kilka dni wcześniej w tym samym miejscu ktoś również próbował podłożyć ogień. Najprawdopodobniej byli to ci sami sprawcy. Policja łączy oba te zdarzenia. W budynku wybito szyby i wrzucono szmaty nasączone materiałem łatwopalnym. W pierwszym pożarze ogień udało się ugasić. Dzisiaj, chociaż strażacy błyskawicznie dotarli na miejsce, opanowanie pożaru było już niemożliwe. - Nawet dojść się nie dało do drzwi, ogień buchał na półtora metra - powiedział sieci RMF FM jeden ze strażaków. Podpalaczy było dwóch lub trzech. Na głowach mieli kominiarki. Sprawców widział mężczyzna, który w pożarze został ranny. Rzeczniczka policji w Będzinie Monika Francikowska powiedziała sieci RMF FM, że sprawcy, prawdopodobnie przerażeni tym, co zobaczyli, próbowali ugasić palącego się mężczyznę. Pracownik, który zginął w wyniku pożaru rozpoczynał dopiero pracę. Drugi mężczyzna, który został ranny, przyszedł na nocną zmianę aby mu towarzyszyć. "Wykluczamy motyw rabunkowy. Być może właściciel punktu ma wrogów - to jedna z wersji, którą bierzemy pod uwagę. Być może byli to wrogowie tych młodych chłopców, ale bardziej prawdopodobne jest, że byli oni przypadkowymi ofiarami - dodała komisarz Monika Francikowska Komendy Powiatowej Policji w Będzinie.