Jak ważne i brzemienne w skutkach są działania pozamilitarne pokazać może jedna tylko sytuacja. Pracownik Służby Bezpieczeństwa Ukrainy, kapitan Szlapkin, został zwerbowany przez rosyjskie FSB. Sytuacja w czasie wojny zdawać by się mogła bardziej standardowa niż szokująca. Problem polega na tym, że Szlapkin był szyfrantem, koordynującym prace nad komunikacją specjalną i przekazał Rosjanom klucze kryptograficzne i techniczne do zabezpieczeń ukraińskiego systemu łączności najwyższych urzędników państwowych i dowództwa wojskowego. Zdezerterował już 9 lutego, uciekając z całą swoją rodziną oraz tajnymi informacjami do Federacji Rosyjskiej, gdzie przekazał wszystkie tajemnice państwowe, do których miał dostęp. To jest właśnie największa klęska w bitwie o Debalcewo. Znaczy to bowiem, iż od 9 lutego terroryści z DRL i ŁRL, wraz ze swoim rosyjskim dowództwem, wiedzieli o wszystkich planach kierownictwa państwa, sztabu generalnego i sztabu Operacji Antyterrorystycznej. Wszystko wskazuje więc na to, że przede wszystkim właśnie ta sytuacja wymusiła na Poroszence decyzję o ewakuacji sił spod Debalcewa. Otwartym pozostaje pytanie, jak wielkie są już teraz i będą w najbliższej przyszłości szkody spowodowane zdradą jednego człowieka. Oficjalnie SBU zaprzecza, aby Szlapkin dopuścił się zarzucanych mu czynów. Przykład ten dobitnie pokazuje, że działania stricte militarne to tylko jedna z płaszczyzn, na której toczy się wojna w Donbasie. Według informacji z ukraińskiego ministerstwa obrony, Rosja szkoli nielegalne grupy zbrojne na Krymie i w Naddniestrzu. Ma to oczywiście znaczenie nie tylko strategiczne, ale także psychologiczne, gdyż wiąże się teoretycznie z walką na dwa albo nawet trzy fronty. Jak mówił ukraiński wiceminister obrony Petro Mehed: "Federacja Rosyjska pozostaje jedynym, głównym źródłem konfliktu zbrojnego na wschodzie Ukrainy. Oficjalnie deklarując swoje zaangażowanie w zapewnienie pokojowego rozstrzygnięcia konfliktu i dystansując się od samozwańczych republik ludowych, strona rosyjska kontynuuje potajemne zaopatrzanie i szkolenie nielegalnych grup zbrojnych, także na swoim terytorium". To, że w granicach Ukrainy przebywają siły FR, nie jest tajemnicą. Jednak wykorzystanie kontrowanych przez Kreml Naddniestrza i Krymu jako platform szkoleniowych dla prowadzenia tzw. wojny hybrydowej musi budzić zaniepokojenie. Wciąż przecież możliwy jest scenariusz ataku z Naddniestrza na Odessę, a terroryści nie specjalnie ukrywają koncentrację wojsk, mających ruszyć na Mariupol - korytarz lądowy z Rosji na okupowany Krym, dzięki "strategicznej cierpliwości" Berlina, może również stać się rzeczywistością. Szeroki repertuar Kremla Repertuar możliwych zabiegów Kremla jest wciąż potężny. Z pewnością można się spodziewać spektakularnych odkryć, śledztw, dowodów, komisji, skarg, pozwów i zwoływania posiedzeń międzynarodowych organizacji i trybunałów. Amnesty International we wrześniu zeszłego roku wzywała władze w Kijowie do "powstrzymania zbrodni wojennych" ochotniczego batalionu Ajdar, który miał porywać ludzi, kraść, szantażować, a nawet przeprowadzać egzekucje. Od samego początku aktywności terrorystycznej na wschodniej Ukrainie Russia Today "odkrywała" masowe groby rosyjskich żołnierzy, oczywiście brutalnie zamordowanych przez wojska ukraińskie. Taka też jest oficjalna narracja prokremlowskich mediów - walczący o wolność "traktorzyści i górnicy" Donbasu są ofiarami faszystów z Kijowa finansowanych przez Waszyngton. O ich rozbojach, wzajemnych walkach o wpływy, w których ginęli cywile, gwałtach, kradzieżach, rabunkach, porwaniach, egzekucjach, pijaństwie i niepojętej wręcz brutalności, nawet wobec bezbronnych i jeńców, z rosyjskich mediów dowiedzieć się nie da. Z pewnością jednak pojawi się jeszcze nie jeden nowo nawrócony na rosyjskie pieniądze lub urok osobisty i charyzmę Władimira Putina znany na całym świecie polityk, naukowiec czy aktor. Zwłaszcza, jeśli nie ograniczy się dostępu zapleczu Putina do wywiezionej do zachodnich banków gotówki. Do instrumentarium operacji psychologicznych, poza dezinformacją i kreacją szumu informacyjnego, zaciemniającego przekaz czy obraz wydarzeń, wchodzą również medialne "wrzutki" oraz ukierunkowywanie narracji wpływowych mediów. Ten ostatni zabieg jest nie tylko trudny do identyfikacji, ale jeszcze trudniejszy do udowodnienia, chociaż niemal zawsze radykalnie pesymistyczna lub optymistyczna opinia znanego dziennika jest szeroko komentowana i analizowana. Do tego dochodzi także nieodpowiedzialna polityka samego kierownictwa medium - nie każdy nieprzychylny dla Ukrainy tekst jest przecież rosyjską inspiracją. Rozpowszechnianie bzdur od rzekomego "anonimowego brytyjskiego weterana", walczącego przez pewien czas u boku Ukraińców, który twierdzi, że 60% ofiar po stronie batalionów ochotniczych ginie od ostrzału własnych jednostek i tłumaczenie ich na różne języki jest po prostu dowodem na brak merytorycznych kompetencji i selekcji źródeł przez redaktorów. Są oni najzwyczajniej bardziej zainteresowani sensacyjnym nagłówkiem i poczytnością, nie myśląc o długofalowych szkodach rozpowszechniania wyssanych z palca informacji. Trzeba pamiętać, że tego typu nieintencjonalne nawet wpisy stają się amunicją dla źródeł prorosyjskich, która wykorzystywana jest do cementowania swoich środowisk i czytelników oraz generowania większego szumu informacyjnego. Nie mówiąc o tym, że rosyjska propaganda tak prostych błędów nie popełnia. W sieci nic nie ginie Warto też odnotować, że czasem jeden dziennikarz może spowodować znacznie trudniejsze do cofnięcia szkody dla opinii publicznej swojego kraju, a nawet poza jego granicami, niż kiepscy negocjatorzy podczas spotkań na szczycie. Jest tak dlatego, że opiniotwórcze media działają transparentnie, a w sieci nic nie ginie, natomiast targi polityczne są niemal zawsze doskonale chronione przed przeciekami. Jako przykład podać można publikację moskiewskiego korespondenta niemieckiej gazety "Der Spiegel" Benjamina Biddera, który stwierdził w zeszłym tygodniu, że "dla Kijowa nadszedł czas pogodzenia się z utratą Doniecka, aby uratować resztę kraju". Jak cel miała ta publikacja, wspierająca rosyjski punkt widzenia i interesy Kremla w tak trudnym momencie zawieszenia broni, które było przestrzegane tylko przez stronę ukraińską? Jaki sygnał wysyła to do rodzin poległych w obronie swojej ojczyzny żołnierzy ukraińskich, okaleczonych i rannych, którzy czekali na ewakuację z "kotła debalcewskiego"? Z pomocą dobrze zorganizowanego aparatu propagandowego łatwo przecież można to przekuć na Ukrainie w radykalne hasła w rodzaju co najmniej: "Zachód nas opuścił". Do operacji psychologicznych wchodzą również zamachy terrorystyczne, w tym ich mniej lub bardziej realne ryzyko. Wszystko wskazuje na to, że zamachowcy z Charkowa instrukcje i ładunek wybuchowy otrzymali z terytorium rosyjskiego, podobnie ci z Odessy, którym się nie udało zrealizować zadania.Tymczasem zaraz po ukazaniu się w sieci nagrania z charkowskiej manifestacji z eksplozją, Aleksandr Awerin z rosyjskiej partii "Inna Rosja" napisał na swoim Twitterze: "O, nasi wysadzili Ukropów [jak obraźliwie Rosjanie nazywają Ukraińców]". Takie działania są oczywiście nakierowane na zastraszenie, prowokowanie i rozbijanie społeczeństwa. Przy odpowiednim przekazie informacyjnym, wzmocnione mogą zostać nastroje pacyfistyczne, jak i na przykład antyprezydenckie. W ukraińskich mediach społecznościowych już pojawiły się dyskusje i wezwania do zwiększenia ostrożności i uważniejszej obserwacji swojego otoczenia - w przedszkolach, szkołach, przystankach autobusowych, dworcach czy sklepach, aby móc zapobiec tragedii. Są też opinie, że ukraińskie społeczeństwo powinno teraz brać przykład z izraelskiego, które od lat żyje z widmem zamachów i wojny. Krążące w ukraińskim Internecie zdjęcia z przygotowanymi ładunkami, ukrytymi w jednym z pociągów we Lwowie pokazują, że ryzyko jest realne nie tylko dla obszarów znajdujących się na liście strategicznych celów terytorialnych Kremla. Terrorystyczne ataki we Lwowie czy Kijowie mogłyby rzeczywiście skutkować poważnymi perturbacjami politycznymi, a wzrost antyrosyjskich nastrojów, radykalizacja języka oraz potencjalne ostre wypowiedzi przedstawicieli różnych szczebli władzy na Ukrainie z pewnością zostałyby wykorzystane przez rosyjską machinę propagandową. Jeśli chodzi o przykład prowokacji z arsenału rosyjskich służb, odnotować można jedną z najpopularniejszych historii, przekazywanych na ukraińskim Facebooku. W miejscowości Nowy Rozdół (obwód lwowski) przyjęto kolejną falę uciekinierów z Donbasu, których zakwaterowano w lokalnym akademiku. Zaraz po wprowadzeniu się, nowi mieszkańcy rozwiesili na budynku flagi tzw. Republik Ludowych, Donieckiej i Ługańskiej. Oczywiście skończyło się to wszystko bójką, niesmakiem i oburzeniem całej miejscowości - dostać dach nad głową i manifestować poparcie dla agresora, przez którego się uciekło z rodzinnego domu, jest po prostu absurdalne i obraża setki rodzin ofiar ukraińskich wolontariuszy, lekarzy, ochotników i żołnierzy poległych w walkach. Wznowienie metod Janukowycza Oczywiście jest też i obraz zupełnie przeciwny, bardzo pozytywny dla większości mieszkańców wschodnich obwodów Ukrainy, którzy zbiegli do różnych części kraju oraz tych, którzy zdecydowali się pozostać w Donbasie. Chodzi jednak o to, że istnieje spora grupa ludzi, którzy zostali zwerbowani do działań dywersyjnych, którzy z kupionymi ukraińskimi paszportami, pod przykrywką przesiedleńców, mają siać zamęt w różnych częściach kraju i prowokować incydenty, agresję, zamieszki, a potencjalnie właśnie i zamachy terrorystyczne. Chodzi o też o wznowienie metod Janukowycza, tj. wzmacnianie wewnętrznej polaryzacji kraju i antagonizowanie jego zachodniej części ze wschodnią, aby ukraińskie społeczeństwo samo kontynuowało narrację: "a po co nam ten Donbas?". Te metody rosyjskie mają wiele wariantów i to w krótkim, średnim i długim okresie. Biorąc pod uwagę, że wśród uciekinierów ze Wschodu są ludzie, którzy są w stanie z miejsca kupić mieszkanie np. we Lwowie za 100-150 tys. USD czy dom pod miastem, można zakładać, że wśród nich są finansowani przez Kreml prowokatorzy. Informacje odnośnie tych kwestii wiążą się bezpośrednio z prowadzoną wojną informacyjną i mogą istotnie wpływać na nastroje społeczne na poziomie lokalnym, obwodu, całego kraju, a nawet szerzej - relacje reporterów mediów Zachodu, którzy sfilmowaliby pobicie przesiedleńców, mogłoby z pewnością wzmocnić środowiska prorosyjskie w Europie. Podsumowując działania wojenne, zarówno te, o charakterze militarnym, jak i te psychologiczne, wspomnieć można o słowach Aleksieja Arestowicza, komentującego to, co się dzieje na Ukrainie: "tu nie działają zasady i logika nie tylko czasu pokoju, ale nawet wojen zabawkowych, do których przywykliśmy przez ostatnie trzy dziesięciolecia, gdy armia walczy z partyzantami, albo armia piątego pokolenia z armią pokolenia trzeciego. Walczą mniej więcej równe sobie machiny wojenne, mniej więcej jednakowo uzbrojone, wyszkolone w jednej i tej samej szkole. To najcięższy rodzaj wojny, a rozmach teatru działań wojennych ciężar ten tylko zwiększa. (...) Przypomnijmy więc - ile trwało w drugiej wojnie światowej nauczanie dowódców, gotowych walczyć z agresorem. Dotyczy to i Stalina, i Roosevelta, i Churchilla. Ile kotłów i klęsk było ich udziałem. Wojna to bardzo złożony, ogólnokulturowy proces. Jeżeli chore jest społeczeństwo, to oczekiwanie, że armia będzie mistrzem jest naiwne. Przyznajmy, że nasze nieprzyjemności - to zapłata za naszą przecież manierę życia i głosowania. Zmienimy manierę, zmieni się i społeczeństwo, i armia. Sytuacja w roku 1941 dla koalicji antyhitlerowskiej wyglądała praktycznie beznadziejnie. Ale zacisnęła ona zęby, uparła się i walczyła". dr Adam Lelonek