Pentagon ocenia teraz, czego może się nauczyć analizując działania rosyjskich wojsk na Krymie i "główna lekcja polega na tym, że wejście Rosjan na Krym to przykład błyskawicznego przerzucenia jednostek specjalnych" - pisze na łamach waszyngtońskiego dziennika znany publicysta David Ignatius. "To, co dla mnie było najbardziej uderzające, to poziom wyszkolenia, zdyscyplinowania i umiejętności współpracy poszczególnych rosyjskich oddziałów" - powiedział analityk wojskowy i szef waszyngtońskiego instytutu Center for National Interest Paul Saunders. Według ekspertów wojskowych osobliwy był styl ataku, jaki wybrali Rosjanie. "Prezydent <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-wladimir-putin,gsbi,9" title="Władimir Putin" target="_blank">Władimir Putin</a>, były pułkownik KGB, zdecydował się na coś, co raczej wygląda na paramilitarną 'tajną operację' niż na normalny atak" - pisze Ignatius. Putin wykazał się też wolą podejmowania ryzyka, przygotował propagandowy blitzkrieg i przeprowadził tak sprawną operację aneksji, że należy się obawiać, iż jego następnymi celami będą ościenne państwa - ostrzega publicysta. Analitycy wojskowi uważają, że możliwe są takie ruchy Rosji w odniesieniu do Mołdawii, ale raczej nie wobec Litwy czy Łotwy, które są członkami NATO, bo "operacje takie wymagałyby użycia znacznie większych sił oraz byłyby testem dla artykułu 5 NATO (...) to zaś chyba większe ryzyko niż to, które skłonne jest podjąć Putin" - czytamy w "Washington Post". Sposób przeprowadzenia operacji na Krymie zdaje się dowodzić, że poprawiła się jakość rosyjskiej armii. "Te wojska działały ze znacznie mniejszą precyzją w Czeczenii, czy nawet w 2008 roku w Gruzji" - kontynuuje waszyngtoński dziennik. "Rosja ewidentnie czerpie teraz zyski ze zwiększonych inwestycji w swoje siły zbrojne: według badania (...) International Institute for Strategic Studies Rosja miała w 2013 roku wydać równowartość 3,78 proc. swego PKB na obronność, znacznie więcej niż w ciągu ostatniej dekady" - uważa Ignatius. "Krótko mówiąc nie jest to już ta sama armia, która okazała się tak słaba w Afganistanie (...) A Putin w oczywisty sposób nie dał się odstraszyć wojskowym działaniom NATO, które zamanifestowało gotowość obrony państw członkowskich, ale już nie gotowość reagowania na tajną rosyjską operację w sąsiednim, przyjaznym regionie" - pisze na zakończenie "Washington Post".