Prokuratura Generalna Ukrainy potwierdziła, że podczas zamieszek między uczestnikami protestów antyrządowych w stolicy tego kraju w środę od strzałów z broni palnej zginęły dwie osoby. Media i opozycja twierdzą, że wszystkich ofiar śmiertelnych jest pięć, a cztery z nich zginęły od kul snajperów. W cytowanym w czwartek przez ukraińskie media wywiadzie Azarowa dla BBC oświadczył on, że milicja, która broni przed demonstrantami dostępu do dzielnicy rządowej na ulicy Hruszewskiego w Kijowie, nie ma broni palnej, a sekcje zwłok ofiar wskazały, iż strzelano do nich z dachów otaczających to miejsce budynków. - Milicji na dachach nie ma. Jest to łatwe do sprawdzenia. I kto to był? Można przypuścić, że prowokatorzy, niewykluczone, że należący do tych organizacji ekstremistycznych - powiedział Azarow,afp wskazując na uczestników zamieszek. W podobnym tonie wypowiedział się w komunikacie opublikowanym na stronie internetowej Partii Regionów parlamentarzysta tego ugrupowania, Jewhen Bałycki. - Jeden z uczestników protestu mógł być zabity przez snajpera. Niewykluczone, że sprawa dotyczy profesjonalnego najemnika z jednego z państw NATO, który został przywieziony na zamówienie radykalnego skrzydła opozycji - oświadczył. Dwaj zastrzeleni, których śmierć od kul potwierdziła prokuratura, to obywatel Białorusi, mieszkający na Ukrainie od 2005 r. członek skrajnie prawicowej organizacji ukraińskiej UNA-UNSO, oraz mieszkaniec Dniepropietrowska Serhij Nihojan. Ten ostatni był z pochodzenia Ormianinem. W czwartek na murach w Kijowie pojawiły się ulotki z twarzą Nihojana i apelem o wskazanie jego zabójcy. Autor ulotki za informację o milicjancie z Berkuta - "zabójcy Ormianina" - oferuje nagrodę w wysokości 5 tysięcy dolarów, zaś za jego głowę aż 100 tysięcy dolarów. Wcześniej w sieciach społecznościowych ogłoszono, że na zabójcę Nihojana "poluje" cała ormiańska diaspora świata.