Jest też powód prozaiczny. Partie muszą wypełnić nakaz parytetu, bo w najbliższych wyborach parlamentarnych pierwszy raz będą obowiązywać 35-procentowe kwoty na listach. - Platforma nie tylko dostosuje się do nakazanego udziału kobiet na listach, ale zapewni dla nich prawie 50 proc. jedynek - deklaruje posłanka PO Małgorzata Kidawa-Błońska. W jej partii udział płci pięknej w gremiach kierowniczych jest największy ze wszystkich ugrupowań. Na 25 osób w zarządzie krajowym jest 6 kobiet, a w prezydium na 31 osób - 8 pań. Gorsze statystyki ma koalicyjny PSL, w którego naczelnym komitecie wykonawczym zasiadają dwie kobiety, a na 41 okręgów wyborczych będzie 6 liderek list. Ludowcy starają się to nadrobić liczbą kandydatek do parlamentu - będzie ich 355, co stanowi 39-procentowy udział kobiet na listach PSL. Tak skrupulatnych wyliczeń nie umie podać PiS. Ale podobnie jak w PSL, w komitecie politycznym zasiadają dwie kobiety. Członek tego gremium, Adam Lipiński twierdzi, że partia ma wystarczająco dużo przedstawicielek płci pięknej i nie potrzebuje, by eksponować je tuż przed wyborami. "U nas awans kobiet jest naturalny. Nie potrzebujemy parytetów. Warto pamiętać, że w rządzie Jarosława Kaczyńskiego było najwięcej kobiet" - mówi. Jak podkreśla "Polska The Times", największe problemy z przyciągnięciem do siebie kobiet ma SLD, który słynie z promowania haseł dotyczących równości mężczyzn i kobiet. Rysunek pochodzi z serwisu <a href="http://www.zboku.pl/zdjecie,iId,318612" target="_blank">Zboku.pl</a> <a href="http://www.zboku.pl/zdjecie,iId,318612"></a>