Robert Mazurek: Porozmawiamy o kampanii wyborczej. Coś pana rozbawiło? Rafał Chwedoruk: - Tak jak wszyscy przeżywałem głęboko stołeczną debatę. Z politologicznej perspektywy było to coś znakomitego. Najlepsza możliwa reklama partii politycznych, więc to jest przedmiotem zainteresowania politologii, bo wyłącznie kandydaci firmowani przez mniejsze lub większe partie wypadli poważnie, natomiast większość kandydatów pozapartyjnych wypadła, oględnie mówiąc, ambiwalentnie dzieląc się na dwie grupy. Na jedną grupę, która chyba pomyliła debatę z kręceniem reamaku filmu "Rejs" i drugą, która mówiła takie banały, na których nawet przeciętny zawodowy polityk sprawia wrażenie osoby interesującej. ...Geniusze. Banalistów zostawmy, ale ci od "Rejsu" rzeczywiście dodają uroczego kolorytu. - Tak, być może jest to reklama polityki, choć boję się, że przy tak wysokim poziomie deficytu zaufania obywateli do polityków to może jednak takich reklam jak najmniej. Chce pan powiedzieć, że ludzie sobie pomyślą: Boże, to jednak wariaci wszystko? - Boję się, że ujawnianie od czasu do czasu afery w polskie polityce pokazują, że rzeczywiście w niej jest tak, jak sobie obywatele wyobrażają. Że wariaci i złodzieje. - Dobrze, że pan redaktor był uprzyjmy to powiedzieć, zdejmując to ze mnie. To pan powinien być w takim razie kimś w rodzaju psychiatry i prawnika, a nie politologiem, jeśli chciałby pan dokładnie opisać rzeczywistość polityczną. - Zwłaszcza amerykańska nauka ze swoją oświeceniową tradycją lubi odwoływać się do nauk ścisłych, psychoanalizy itd. Ja jednak pozostanę trochę oldschoolowym Europejczykiem, będę wierzył raczej w czynniki strukturalne, ekonomię, grę interesów, idee. O nie, nie, żadnych czynników strukturalnych o godzinie 8:03. Panie profesorze, to niech pan się teraz na chwilę zmieni w Franka Underwooda. Znana panu postać? - Trochę. Frank Underwood, jak wiadomo Kevin Spacey, "House of Cards", dżentelmen, który jest skrajnym przykładem skrajnego cynizmu w polityce. To niech pan spojrzy na to takim okiem Franka, kto wygrał te wybory? - Oczywiście, w warstwie propagandowej wszyscy będą zwycięzcami, jeśli chodzi o główne partie, ponieważ to jest <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-konfederacja,gsbi,44" title="Konfederacja" target="_blank">konfederacja</a> różnych elekcji i na jakimkolwiek poziomie będzie można znaleźć sukces, nawet jak przegramy wybory do sejmików wojewódzkich, ale w powiecie X dostaliśmy 7,2 proc. więcej niż w poprzednich wyborach, to znaczy, że wszystko się rozwija. Myślę, że na poziomie wielkich partii nie będzie tutaj szczególnych przetasowań, natomiast można wskazać indywidualnych polityków, którzy mają w stanie na dzień dzisiejszy wyjść zwycięsko, bądź gorzej na tej kampanii. To kto pana zaskoczył in plus? - Myślę, że obóz władzy - <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-malgorzata-wassermann,gsbi,1675" title="Małgorzata Wassermann" target="_blank">Małgorzata Wassermann</a> i <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-patryk-jaki,gsbi,20" title="Patryk Jaki" target="_blank">Patryk Jaki</a>. Nie dlatego że wygrają wybory, bo to nie jest zbyt realne, ale dlatego że - jak pokazują do tej pory sondaże - udało im się pogłębić trend różnicowania wewnętrznego elektoratu Prawa i Sprawiedliwości. Co to znaczy różnicowanie wewnętrzne? - Elektorat Prawa i Sprawiedliwości układał się przez całe lata tak, że najwyższe poparcie dotyczyło grupy wyborców najstarszych wiekiem, słabiej wykształconych, mieszkających na wsi i w mniejszych miastach. To zaczęło się zmieniać, ale tą grupą, w której PiS i Andrzej Duda jako kandydat na prezydenta mieli najbardziej pod górkę było pokolenie 30-44 mieszkające w miastach. Bardzo wyraźnie widać, że aby osiągnąć takie słupki procentowe, jakie mają w Krakowie pani Wassermann i tutaj (w Warszawie - red.) pan Jaki musieli dotrzeć do tych, którzy byli najdalej od prawicy. Zobaczymy, jak im to pójdzie. Chyba największa gra nie toczy się o wielkie miasta, bo tam wygląda na to wszystko zostanie po staremu, to znaczy niewielu prezydentów się zmieni, natomiast gra idzie o sejmiki. I co tutaj jest najciekawsze? Ja mam takie wrażenie, przepraszam że odpowiadam na pytanie, że wojna jest nie między Platformą a PiS-em, tylko między PiS-em a PSL-em. - Paradoks polityki polega na tym, że często partie zwalczające się od lat i będące biegunami polityki mają tak odrębne od siebie elektoraty, że nawzajem nie są w stanie sobie odbierać większego procenta wyborców. Chyba w tych wyborach zwłaszcza, prawda? - Nie wiem, to są specyficzne czynniki lokalne. Pamiętajmy, że nasza polska moda, która bynajmniej nie jest regułą w Europie, wybierania w wyborach powszechnych władzy wykonawczej, prezydentów, burmistrzów itd., powoduje często powstawanie lokalnych partii władzy pod egidą takiego prezydenta, gdzie obie miejscowe partie albo są przez tego prezydenta porozstawiane po kątach i muszą się go słuchać, a jeśli występują same, nie są w stanie wygrać wyborów. Albo są nakarmione przez prezydenta. Jest kilka wielkich miast w Polsce. Już nie chcę się narażać na procesy, więc nie powiem, ale na południu Polski są co najmniej dwa takie miasta, gdzie prezydent rządzi i dzieli, i każdemu coś da. - Ale na poziomie średnich miast jest tak samo. Na przykład takie miasta, gdzie urzędujący prezydent ma w sondażach 50-70 proc., a dwie - ba! - czasami nawet trzy czy cztery główne partie łącznie mają około 40. Liberalna demokracja każe zwracać uwagę szczególnie na mniejszość. No to powiedzmy wprost: o co jest ta gra? Bo przecież tam są w sejmikach tak naprawdę decyduje się o ogromnych pieniądzach i bądźmy szczerzy, że o ogromnych etatach też. Jakby taki PiS na przykład wziął i wygrał - to jest mało prawdopodobne - ale wziął i odbił sejmik mazowiecki, to proszę bardzo: moja ulubiona mazowiecka jednostka wdrażania projektów unijnych, 491 etatów i wszyscy lecą. - No, tak wygląda polityka niemal wszędzie na świecie. Polski problem raczej polega na tym, czy partie polityczne i działacze partii są przygotowani do pełnienia poważnych ról. No dobrze, to powiedzmy naszym słuchaczom, że tak naprawdę gra toczy się o wielkie pieniądze, o pracę, o prestiż... - No czyli o władzę. Jednym słowem o władzę. Każdy sejmik jest na swój sposób cenny. Wreszcie także wyniki wyborów do sejmików już liczone łącznie w skali kraju, będą - jak sądzę - głównym wektorem przygotowującym partie do najważniejszej kampanii sejmowej, na przykład w sensie koalicji wyborczych. No dobrze. Co mniej więcej wiemy? Wiemy, że Platforma idzie mniej więcej na ten sam wynik, który miała cztery lata temu. To jest w granicach... cztery lata temu miała 26,3 w wyborach do sejmików. Mniej więcej tyle może liczyć teraz po zjedzeniu Nowoczesnej, tak? - Tak, może nawet w określonych warunkach może to być minimalnie więcej. Sejmiki wojewódzkie są jedynym reprezentatywnym czynnikiem w tych wyborach, dlatego że tu startują główne partie pod swoimi nazwami i największa gra w sejmikach będzie się toczyła o te partie, które znalazły się w centrum. I to niekoniecznie ze względów programowych, tylko ze względu na funkcje jakie pełnią. To znaczy PSL i ruch Kukiza. PSL, bo jego elity są bliżej Platformy po ośmiu latach współrządzenia państwem, natomiast olbrzymia część wyborców jest blisko Prawa i Sprawiedliwości. Część wyborców nawet przewędrowała, bo PSL w poprzednich wyborach miał 24 punkty. Gdyby teraz miał 14, odtrąbiłby sukces. - Gdyby miał jakikolwiek dwucyfrowy wynik, odtrąbiłby sukces. I byłaby to bardzo ważna informacja, bo to oznaczałoby, że ludowcy najprawdopodobniej sami wystartują w wyborach do Sejmu. Zabawmy się w przewidywania. PSL co najmniej 10 punktów procentowych stracił na rzecz PiS. A PiS ma około 35 w sondażach. - Mamy jedno pytanie, jeśli chodzi o sejmiki. W ilu sejmikach PiS zdoła samodzielnie wygrać. Można się spodziewać, że prawie na pewno będą to sejmiki podkarpacki i lubelski i olbrzymie szanse PiS ma na to w województwie świętokrzyskim i podlaskim. Wszystko ponad te cztery, nawet w układzie koalicyjnym, byłoby dla PiS-u poważnym sukcesem. A w prezydenturze wielkich miast coś się zmieni, bo ja mówiłem że pewnie nic, ale może pan ma inne dane lub wrażenie? - Jeśli chodzi o największe miasta, nawet jeśli PiS-owi udałoby się w pierwszej turze na przykład wygrać wybory, czy doprowadzić do sytuacji, że kandydat tej partii byłby na pierwszym miejscu, to plebiscytarny mechanizm drugiej tury będzie sprzyjał konkurencji. Czyli wszyscy przeciwko PiS? Mówiąc w skrócie, kandydaci Platformy w wielu miastach, czy popierani przez Platformę ...