"Przede wszystkim należy się dowiedzieć, dlaczego w ogóle nadal używa się broni chemicznej (w Syrii), skoro Rosja miała zagwarantować, że usunięta zostanie stamtąd wszelka broń chemiczne" - oznajmił Mattis. "Działając wspólnie z naszymi sojusznikami i partnerami, od NATO po Katar i dalej, zajmiemy się tą sprawą" - powiedział Mattis dziennikarzom w Pentagonie przed spotkaniem z emirem Kataru szejkiem Tamimem ibn Hamadem as-Sanim. Wyjaśnił, że administracja USA konsultuje się teraz z sojusznikami w Europie i na Bliskim Wschodzie w sprawie reakcji na atak we Wschodniej Gucie. Mattis, zapytany przez dziennikarzy, czy możliwy jest atak USA na chemiczne instalacje wojskowe w Syrii oraz czy wykluczyłby taką opcję, odparł: "Teraz nie wykluczam niczego". Wcześniej w poniedziałek szef rosyjskiej dyplomacji Rosji <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-siergiej-lawrow,gsbi,17" title="Siergiej Ławrow" target="_blank">Siergiej Ławrow</a> oświadczył, że doniesienia o przeprowadzeniu przez syryjskie siły rządowe ataku chemicznego we Wschodniej Gucie to prowokacja. W poniedziałek rano doszło do ataku rakietowego na bazę syryjskich sił powietrznych w prowincji Hims - poinformowała oficjalna syryjska agencja prasowa Sana. Reżim prezydenta Baszara el-Asada podejrzewa, że ataku dokonały USA. Przedstawiciele Waszyngtonu zaprzeczyli jednak, by amerykańskie siły zbrojne rozpoczęły ataki z powietrza na syryjską bazę lotniczą. Ministerstwo obrony Rosji, cytowane przez rosyjskie media, powiadomiło z kolei, że atak na bazę syryjskich sił powietrznych T-4 w prowincji Hims w środkowej Syrii przeprowadziły dwa izraelskie myśliwce F-15.