Kurdyjskie media powołują się na lokalnych lekarzy w Afrinie na północnym zachodzie Syrii, którzy twierdzą, że po ataku w miejscowości Aranda do szpitala trafiło sześć osób z problemami z oddychaniem, wymiotami i wysypką na skórze. Syryjskie Obserwatorium Praw Człowieka również powołuje się na lokalnych lekarzy. AP pisze, że nie jest w stanie potwierdzić tych informacji z niezależnych źródeł. Agencja podkreśla, że chociaż na nagraniach wideo ze szpitala widać ludzi w maskach tlenowych, to nie wykazują oni takich objawów ataku chemicznego jak drgawki, piana z ust czy wymioty. W sobotę syryjska państwowa agencja prasowa SANA podała, że Turcja w piątek wieczorem wystrzeliła kilka pocisków z "substancjami toksycznymi" w kierunku Afrinu i że z powodu ataku sześciu cywilów miało problemy z oddychaniem. Tureckie wojsko w sobotnim oświadczeniu zapewniło, że podczas operacji w Afrinie nie wykorzystuje amunicji, która jest nielegalna w świetle międzynarodowego prawa. Dodało, że "tureckie siły zbrojne wśród swych zapasów nie mają takiej amunicji". Armia zapewniła również, że stara się nie ranić cywilów i atakuje jedynie pozycje "terrorystów" w Afrinie i okolicach. Pod koniec stycznia Turcja rozpoczęła zbrojną ofensywę przeciw kurdyjskiej milicji Ludowe Jednostki Samoobrony (YPG) w pobliżu Afrinu, obawiając się, że Kurdowie skonsolidują tereny odbite tam z rąk bojowników Państwa Islamskiego. Turcja traktuje YPG jako organizację terrorystyczną.