W pociągu do Waszyngtonu jechałem obok Susan, starszej nauczycielki angielskiego dla obcokrajowców. Perfidnie sprowadziłem rozmowę na wybory. Uderzyłem w czułą strunę. - O 2.30, kiedy podano wyniki, wyłączyłam telewizor. Od tamtej pory nie włączałam go ponownie i nie kupuję gazet. Chyba zawału dostanę, jeśli znowu go zobaczę. Ja już nie wiem, w jakim ja kraju żyję. To już nie jest ten sam kraj - kręciła głową Susan. - Wie pan, Clinton nie była dobra. Nie zgadzam się z wieloma jej stanowiskami. Jest nieuczciwa. Gdy Obama kandydował, chodziłam od drzwi do drzwi. Teraz nie. Ale ten Trump? - wzdycha. - I co ja mam teraz dzieciom mówić? Że drogą do sukcesu jest nienawiść? Że mogą używać takiego słownictwa? - Wiele razy wyjeżdżałam z różnymi projektami do Afryki. Zanzibar to jest przepiękny kraj. Był pan może? Muszę gdzieś wyjechać, naprawdę. Pożegnaliśmy się na Union Station w Waszyngtonie. Udałem się pod Biały Dom. Tam prawdziwy ferment m.in. protestujący 15-latkowie hiszpańskiego pochodzenia. "To nie jest nasz prezydent!" - krzyczeli. Bezdomny młodzieniec z przyniósł karton "Pieprzyć Trumpa". Ale pojawili się też zwolennicy prezydenta elekta. W białych i czerwonych czapeczkach z daszkiem. Wybuchły spontaniczne spory. - Trump powiedział to i tamto! - krzyczała z reguły jedna strona. - Media manipulowały jego słowami! - odpowiadał interlokutor. Choć było gorąco, każda z tych dyskusji zakończyła się uściśnięciem dłoni i pochwałą demokracji. W tym samym czasie <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-barack-obama,gsbi,1011" title="Barack Obama" target="_blank">Barack Obama</a> i <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-donald-trump,gsbi,16" title="Donald Trump" target="_blank">Donald Trump</a> nie szczędzili sobie czułych słów wewnątrz Białego Domu. Hejt na białych mężczyzn z południa Po Uniwersytecie George'a Waszyngtona oprowadza mnie Adam Casper, projektant sieci web, specjalista od cyberbezpieczeństwa. - Dzień po wyborach to był kac. Wszyscy wzięli wolne. Każdy musiał przetrawić to, co się stało - opowiada. Adam opowiada o różnicy między światkiem waszyngtońskim a jego rodzinnym stanem Iowa. W Waszyngtonie nie tylko większość głosowała na Hillary Clinton, ale większość obstawiała jej zwycięstwo pod kątem swoich dalszych karier. Również konserwatyści. Dlatego dzień po zapanowała totalna konsternacja. Gdy jednak Adam zadzwonił do Iowa - tam wielkie święto. Jego rodzina głosowała na Donalda Trumpa. Co było ich główną motywacją? - dopytuję. - Przede wszystkim <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-sad-najwyzszy,gsbi,28" title="Sąd Najwyższy" target="_blank">Sąd Najwyższy</a>. Zależy im na tym, żeby prezydent nominował konserwatywnych sędziów - wyjaśnia Adam. Naszej rozmowie przysłuchuje się doktorant Anthony, który wygląda zupełnie jak Harry Potter, tyle że bez blizny. - Wiecie, że wszyscy moi muzułmańscy znajomi głosowali na Trumpa? O tym nikt nie mówi. A oni nie chcieli, żeby Clinton mieszała się w sprawy Bliskiego Wschodu. Mogę ci pokazać, co pisali na Facebooku - wyciąga dowody rzeczowe Anthony. Adam z kolei nie głosował ani na Donalda Trumpa, ani na Hillary Clinton. Dopisał na karcie wyborczej Evana McMullina z Utah. Dlaczego ani Trump, ani Clinton? - Jako chrześcijanin nie mogłem z czystym sumieniem głosować na Trumpa, ponieważ nie przeprosił za niektóre okropne wypowiedzi. Z kolei jako ekspert od cyberbezpieczeństwa wiem może nawet trochę lepiej, co zrobiła Clinton i absolutnie nie mogłem na nią zagłosować. Obaj moi rozmówcy jednak ze zrozumieniem przyjęli wybór Trumpa. Z dużo większym niż ich otoczenie. - Tyle się mówi o białych mężczyznach z południa w negatywnym kontekście. A nikt nie chce zauważyć, że ci biali mężczyźni z południa sobie nie radzą. Słyszą, że można spełniać marzenia i jakoś te marzenia im się nie spełniają. Ledwo wiążą koniec z koniec. Nie wyjeżdżają na wakacje. Wielu z nich nie było nawet poza swoim stanem! No to kogo mają obwiniać, jeżeli przez osiem lat rządził Obama? - słyszę. Większość znajomych Adama ma związki z polityką, z Kapitolem. To m.in. autorzy przemówień dla republikanów. Stąd też Adam wie, że republikanie w Waszyngtonie nie skaczą z radości z powodu wyboru Trumpa. Nikt bowiem nie wie, gdzie Trump będzie szukał swoich kadr. Z partią był przecież skłócony. Obiecywał przewietrzyć Waszyngton. Panuje niepewność. Dla ludzi funkcjonujących w orbicie senatorów, kongresmenów, Białego Domu poglądy nie są najważniejsze. Każdy chce mieć pracę. A praca w tych kręgach jest naprawdę znakomicie wynagradzana. Adam i Anthony zwracają uwagę na jeszcze jedno. Na media. - Wolność słowa staje się fikcją, jeżeli ludzie nie mają platformy do wyrażania swoich emocji i swoich poglądów. A tak się właśnie dzieje. Fox News to jest kabaret. CNN, MSNBC uprawiają z kolei propagandę liberalną. Gazety to samo. Może "Washington Post" jest odrobinę uczciwszy. Naprawdę nie ma ani jednej stacji telewizyjnej i ani jednej gazety, którą określilibyście jako wiarygodną? - nie dowierzam. - Może Al Jazeera... - słyszę w odpowiedzi. Michał Michalak, Waszyngton <a href="https://wydarzenia.interia.pl/raporty/raport-usa-wybory2016/nasze-relacje" target="_blank">Czytaj nasze korespondencje z Nowego Jorku</a> Prosto z USA nadajemy również <a href="https://www.facebook.com/FaktyINTERIA/" target="_blank">na Facebooku</a> i na Snapchacie (profil: portal.interia). <a href="https://wydarzenia.interia.pl/raporty/raport-usa-wybory2016/wideoblog" target="_blank">Zobacz amerykański wideoblog Michała Michalaka</a> <a href="https://www.facebook.com/michalmichalakofficial/" target="_blank">Obserwuj autora na Facebooku</a>